wtorek, 13 maja 2008

Wyprawa do ojczyzny Draculi

Słońce już dawno zniknęło za szczytami Karpat, kiedy udało nam się w końcu wjechać na drogę przypominająca krętą serpentynę prowadzącą w kierunku Sighishoary. Transylwańskie ciemności nawet w majową noc potrafią zaskoczyć podróżujących, zwłaszcza w taką bezksiężycową noc, w jaką wybrałyśmy się do grodu Draculi.


Sighishoara to jedno z siedmiu transylwańskich miast składających się na słynny Siedmiogród. Region znany chyba na całym świecie, zwłaszcza wielbicielom grozy, bo wszak to kraina wampirami i strzygami usiana. Ale przede wszystkim to królestwo samego Draculi – postaci na poły historycznej, na poły mitycznej. Dracula w Rumunii jest bardziej obecny, jako Vlad Tepes (o życiu i śmierci wołoskiego hospodara możecie przeczytać tu ) Ta złożona i fascynująca postać wpłynęła tak silnie na kulturę XX wieku (a jej mroczny urok towarzyszy nam nadal i w XXI wieku:) dzięki irlandzkiemu pisarzowi Bramowi Stokerowi. Jego książka o Draculi weszła na stałe do kanonu powieści grozy, a także posłużyła za kanwę tysięcy filmów, kontynuacji czy kolejnych literackich wcieleń. Nie chciałabym wykorzystywać cennej przestrzeni Horrorowiska do pisania ogólnie znanych informacji o Draculi albo o figurze wampira, jako takiej. Bez problemu znajdziecie mnóstwo opracowań w sieci albo w branżowych wydawnictwach dla historyków lub horror maniaków:) Dla odmiany zapraszam Was do wysłuchania opowieści o świecie, który choć martwy ciągle żyje.

W 1999 roku staliśmy na ulicy w Tirgu Mures (ponad 50 kilometrów od Sighishoary) zastanawiając się jak w to cholerne upalne popołudnie dostać się do znanego nam z opisów średniowiecznego miasteczka. Podobno miało to być rumuńskie Carcassone – doskonale zachowana perła średniowiecznej architektury, miejsce gdzie czas oparł się swej naturze – zmianie i przemijaniu. Załapawszy się na stopa razem dwójką miejscowych fanów deathmetalowego Obituary dowiedzieliśmy się, że w Sighishoarze jest właśnie „festiwal” i jedzie tam mnóstwo ludzi, co oznacza jedno: problemy z zakwaterowaniem. Sprawa wyjaśniła się szybko: chodziło o imprezę w stylu folk/gotyk odbywającą się mniej więcej w przed ostatni weekend lipca. Co ciekawe przyjeżdżając do Sighisoary w ostatni majowy weekend ponownie trafiłyśmy na „festiwal”. I zgodnie z tradycją spędziłyśmy pół nocy na szukaniu noclegu:) Może to taki urok tego miejsca, że zgodnie z wampiryczną tradycją należy samemu i z własnej woli przekroczyć próg niesamowitego „domostwa”. Dom Draculi znajduje się zaraz za murami grodu. Ma właściwe oznaczenie, więc trudno pomylić go, z jakim innym obiektem. W mieście stoi też dumne popiersie hospodara, a ilość jarmarcznych pamiątek nie pozwala zapomnieć odwiedzającym ani na chwilę, gdzie się znajdujemy. Dziś Sighisoara to mekka dla tych wszystkich, którzy szeroko pojętą kulturę dark/grozy traktują, jako część swojego życia. Dlatego tu trzeba po prostu przyjechać. Inna rzecz: tak urokliwe karpackie krajobrazy, architektura i historia nie rozczarują nikogo. A wizyta na sighisoarskim cmentarzu to nie tylko nastrojowy spacer, ale też niewątpliwie doskonała okazja do... małego pikniku między grobami z fantastyczną panoramą wzgórz przed oczami. No i oczywiście „karpackie lasy” - dopiero podróż do Transylwanii uświadamia z całą mocą nastrój i atmosferę tego miejsca. Bo lasy są tu niepowtarzalne. Gęste, liściaste, mroczne i obfite. Docenia się je podczas jazdy krętymi drogami, z okien starych domostw, albo podążając górskimi ścieżkami. To naprawdę fajne uczucie, stanąć na nierównym częściowo brukowanym trakcie i pomyśleć: jestem w Transylwanii!
Dzięki czterem podróżom do Rumunii udało mi się zobaczyć kilka najważniejszych miejsc związanych z legendą Draculi: Sighisoarę, Braszów, zamek Bran, twierdzę Rasnov, Bukareszt (Tepes zbudował Bukareszt) i siedzibę wojewodów oraz Snagov gdzie na wyspie po środku jeziora znajduje się monastyr, w którym pod posadzką przy ikonostasie pochowano bezgłowe ciało Draculi (z tym epizodem i tajemniczymi losami zwłok hospodara wiąże się inna bardzo ciekawa historia, ale może to temat na „inny raz”). Zostaje jeszcze tajemnicze aczkolwiek zrujnowane Poienari – czyli właściwy zamek Draculi. Ale chyba tak jest, że nawet podczas wampirycznych uczt należy zostawić sobie małe co nie co na deser:)

Transylwania (ale też i inne regiony rumuńskie) zachowały w sobie urok przeszłości, która jeszcze niezakonserwowana i nieuporządkowana ciągle potrafi podziałać na emocje. Tym bardziej jest to cenne dla wielbicieli horrorów, kiedy na własne oczy mogą się przekonać, że ich bohater jest ciągle żywy... choć w sobie właściwy sposób:)

Pat

p/s poprosiłem Pat (poczytaj jej inne teksty na Horrorowisku - o Markizie de Sade, Sweeney Toddzie, wizerunku grozy) żeby napisała o majowej wyprawie do Transylwanii, bo to miejsce, które zawsze chciałem zobaczyć a nigdy mi nie było dane. Choć mam nadzieję, że stanie się to już w nieodległym czasie 8-) Na razie pozostaje mi się cieszyć z prezentów od Moni, która także była w Rumunii z Pat i Sylwią - oryginalnego kubka i koszulki z Draculą.

Brak komentarzy:

Szukaj na tym blogu

Archiwum bloga