niedziela, 27 lipca 2008

Hancock, czyli jak superbohater zmienia wizerunek

Hancock, co prawda nie jest horrorem, ale myślę, że warto wspomnieć o nim. Choć pewnie wielu uzna go za kolejną prymitywną historyjkę rodem z Hollywood.

Niektórzy moi znajomi mówią, że nie warto mnie pytać o filmy, bo mi się wszystko podoba. Rzeczywiście coś w tym jest... Hancock to superbohater, specyficzny superbohater - arogant, pijus i wandal, którego nikt nie lubi a większość nazywa "dupkiem”. Kiedy leci ratować ludzi wpada w ptaki, mało co nie zderza się z samolotem, popija sobie whisky i niszczy budynki. Lądując powoduje zaś wielką dziurę. Któregoś razu ratuje jednak specjalistę od wizerunku, romantyka, który chce zbawić świat namawiając (bezskutecznie) bogate firmy do rozdawania swoich produktów potrzebującym za darmo – na przykład firmę farmaceutyczną do rozdawania leku na gruźlicę. Wdzięczny za uratowanie życia (jego samochód został zablokowany na przejeździe kolejowym) postanawia pomóc Hancockowi (świetny Will Smith) w zmianie wizerunku. I to rzeczywiście mu się udaje. Sytuacja zmienia się jednak, kiedy okazuje się, że żona Raya (piękna Charlize Theron) to dawna żona Hancocka. Co będzie dalej musicie zobaczyć sami.
 
Film oczywiście naiwny, ale bawi swoim nietypowym podejściem do superbohaterów rodem z amerykańskich komiksów. Kiedy trzeba bawi, niektórzy może nawet się wzruszą. Dodatkowo dobra obsada. Ciekawy, choć nierealny pomysł z przyznawaniem specjalnego certyfikatu firmom, które będą pomagać potrzebującym i przyczynią się do zmiany świata na lepsze...
 
Hancock USA 2008
92 min.
reżyseria: Peter Berg
scenariusz: Vince Gilligan, Vincent Ngo
obsada: Will Smith
, Charlize Theron, Jason Bateman, Jae Head i Eddie Marsan
 

 

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Nie przepadam za takimi filmami ani chyba za aktorem grającym postać opisywanego przez Ciebie bohatera. Ale z recenzji wynika, że to kolejny przykład na to jak wcale niezły pomysł (wizerunek super bohatera - jego kreacja, zmiana itp...) zostaje zminimalizowany i zepsuty przez super produkcję z kraju szynki. Szkoda, ale też nie spodziewam się nigdy po hamerykańskich mega-hitach objawienia, czy przeżycia estetycznego na miarę definicji Romana Ingardena:)
a by the way naiwności "o czynieniu dobra dla świata". Chyba te produkcje mają na celu uspokoić ludzkie kompleksy. Bo wszak wiadomo, że aby wymagać od kogoś humanitarnych gestów należy najpierw zacząć od siebie. A z tym już ludziom idzie gorzej:) Więc fajnie jest zwalić winę na złe koncerny, albo ewentualnie tworzyć non-real fikcję, o tym, że dobro gdzieś daleko i wysoko w świecie nie na nasze progi, dobro zwycięża. Wszak ludzik po wyjściu z kina czuje oczyszczenie i pozytywną miłość do świata... po czym, po czym wraca do domku i nadal jest tym samym małym ego skurczybykiem jakim był przed filmem;)
To tak widać Hancock prowokuje do przemyśleń;););)
pat.blaum

Szukaj na tym blogu

Archiwum bloga