W warszawskim kinie Iluzjon ten film działa dziś lepiej niż w czasach VHS, z których go pamiętam. Chuck Russell, zanim zrobił "Koszmar z ulicy Wiązów 3” i "Maskę”, dał nam coś, co w latach 80. mogło uchodzić za horror klasy B, a dziś ogląda się jak perfekcyjnie zrobione kino grozy z ambicją i charakterem. Amerykański The Blob z 1988 roku to remake filmu z 1958, ale – jak mało który remake – przewyższa oryginał pod każdym względem.
To nie jest tylko potwór z galaretowatej masy z kosmosu. To świetnie skonstruowany thriller o małym amerykańskim miasteczku, które staje się ofiarą nie tyle pozaziemskiej plagi, co własnej ufności wobec władzy. Russell i scenarzysta Frank Darabont (późniejszy autor "Skazanych na Shawshank") wplatają w tę historię ostrą krytykę militaryzmu i tajnych eksperymentów rządowych – typowy duch końca zimnej wojny.
Efekty specjalne są znakomite – praktyczne, lepkie, pełne pomysłowych detali. Scena w kinie, gdzie Blob spływa z sufitu na widzów, to małe arcydzieło grozy i autoparodii zarazem. Kevin Dillon, z włosami jak z teledysku Bon Jovi, daje radę jako outsider, a młodziutka Shawnee Smith wnosi autentyczne emocje, nie tylko krzyk. Muzyka Michaela Hoeniga podbija napięcie i wpisuje film w estetykę synthowych horrorów tamtej dekady – słychać echa Carpenterowskich partytur, ale z własnym pazurem.
Oglądając "Bloba" w kinie, trudno nie pomyśleć, jak bardzo brakuje dziś takiego horroru – bez ironii, bez CGI, zrobionego rękami ludzi, którzy wierzyli w moc efektów praktycznych i w to, że potwór może być metaforą strachu przed państwem, wojskiem, nieznanym. Ten film jest jak kapsuła czasu z 1988 roku – lepka, przerażająca, ale jednocześnie cudownie szczera w swoim kinowym rzemiośle.
USA, 1988. Reżyseria: Chuck Russell. Scenariusz: Chuck Russell, Frank Darabont. Obsada: Kevin Dillon, Shawnee Smith, Donovan Leitch Jr., Jeffrey DeMunn. Muzyka: Michael Hoenig.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz