Jak to już Piszpunt napisał - jeśli jakiś film zaczyna się od kawałka Moskwy, to nie może być zły. Oczywiście, oczywiście może. Ale na pewno ma dodatkowego plusika na wejściu. Zwiastun filmu "Wrooklyn Zoo" Krzysztofa Skoniecznego z utworem Zdechłego Osy zdecydowanie mnie zachęcił, więc dwa dni po premierze popędziłem do kina.
Początkowo do kina wybierałem się w sobotę, ale nie wyszło, więc już w niedzielę musiało się udać. W ostatniej chwili docieram do warszawskiego Iluzjonu, patrzę a przed salą wielka kolejka. Kurczę - myślę - biletów już pewnie nie będzie. Ale podbiegam do kasy, proszę o wejściówkę i jest! Kieruję się do kolejki, ale Pani z kasy woła - ten film gramy w tej mniejszej. I tu zdziwienie, ale też zadowolenie, bo bardzo lubię "Małą czarną".
Tak jak już pisałem, film zaczyna się od Moskwy (dla tych co nie wiedzą, to kapela punkowa z Łodzi, która powstała jeszcze w latach 80.), a później muzycznie cały czas jest bardzo dobrze. Czego tu nie ma - miłość (w końcu to współczesna wersja Romeo i Julii), nienawiść, świetne zdjęcia Wrocławia, wygibasy na deskach, walki z naziolami, debiutanci na ekranie - Mateusz Okuła (w roli skejtera Kosy) i Natalia Szmidt (jako Zora - romska księżniczka) oraz wspaniały w roli schorowanego dziadka Jan Frycz, a także deskorolkowy guru Tony Trujillo w roli siebie samego, rozmawiający z Kosą z plakatu na ścianie.Zdecydowanie Wam polecam, ale ze świadomością, że to film o młodych dla młodych 8-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentujesz na własną odpowiedzialność. Ja za to nie odpowiadam. Ale jeżeli zamierzasz kogoś obrażać idź gdzieś indziej !