Yrsa Sigurdardóttir najwyraźniej chciała stworzyć kolejny mroczny islandzki thriller, ale "Weź moją duszę" (Muza 2008) bardziej przypomina długi, zimny spacer po islandzkim wybrzeżu – niby coś się dzieje, ale głównie wieje nudą.
Thora, prawniczka o osobowości równie ekscytującej co zeszłoroczny śnieg, wpada w wir zagadki morderstw w nadmorskim spa, które rzekomo nawiedzają duchy. Brzmi obiecująco? Może... W praktyce dostajemy rozwleczoną, nudną i naiwną fabułę, gdzie napięcie ginie szybciej niż turysta w islandzkiej mgle.
Autorka próbuje ratować sytuację historycznymi wstawkami i odrobiną miejscowego folkloru, ale zamiast wciągać, te elementy tylko obciążają i tak już ospałą narrację. Postacie są płaskie jak tutejszy krajobraz – nikt nie zapada w pamięć, a dialogi brzmią, jakby ktoś przetłumaczył je z islandzkiego na szwedzki, potem na polski, gubiąc po drodze cały sens. Nawet wątek paranormalny, który mógłby dodać smaczku, zostaje rozmyty w morzu nieistotnych szczegółów.
Yrsy Sigurdardóttir ewidentnie ma ambicje, ale w tej książce bardziej straszy monotonia niż jakiekolwiek duchy. Jeśli szukacie emocji, lepiej wziąć coś innego – to nie jest thriller, który porwie waszą duszę, raczej uśpi ją na amen...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentujesz na własną odpowiedzialność. Ja za to nie odpowiadam. Ale jeżeli zamierzasz kogoś obrażać idź gdzieś indziej !