Niestety polskie kino nie odniosło jakiś sukcesów w tym gatunku kina. Dobre polskie horrory można by policzyć na palcach jednej dłoni, nawet jakbyśmy stracili kilka palców...
Po latach postanowiłem sobie przypomnieć Lubię nietoperze - film z 1986 roku w reżyserii Grzegorza Warchoła (znanego chyba bardziej jako aktor m.in. z seriali: Odwróceni: Ojcowie i córki, Rojst i Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej), z którym scenariusz pisała Krystyna Kofta. Na szczęście ten koszmarek był dosyć krótki - niecałe 80 min., ale i tak nie dało się obejrzeć na jeden raz.
Męczyłem tę historię chyba na 2 czy 3 razy. Film opowiada o Izie (Katarzyna Walter) - kobiecie, która jest wampirem. Tak, tak. Takim polskim wampirem, a raczej wampirzycą. I jak to wampirzyce morduje mężczyzn wysysając im krew. Ale chyba nie jest jej dobrze z tym, zwłaszcza, że cały czas jej ciotka (Małgorzata Lorentowicz) narzeka, że nie znalazła sobie partnera. Pewnego dnia, gdy widzi w telewizji psychiatrę - doktora Rudolfa Junga (Marek Barbasiewicz - Ślepnąc od świateł, Sanatorium pod klepsydrą). Ale lekarz i jego współpracownicy nie wierzą, że kobieta rzeczywiście jest wampirem i próbują ją wyleczyć. Bezskutecznie...
Niestety dramatyczna to opowieść, bez klimatu, z bardzo złą grą aktorską, z beznadziejnym scenariuszem. Nie ma w tym nic dobrego, nic fajnego, żadnego pozytywu. No może plus dlatego, że próbowali... No ale bezskutecznie. Ludzie, przecież na Zachodzie kręcono wtedy (kilka lat wcześniej) chociażby Zagadkę Nieśmiertelności. Ale Polacy nie umieją w horrory. Jak już pisałem przy okazji recenzji Legendy - innego kompletnie nieudanego polskiego horroru (CZYTAJ RECENZJĘ), właściwie udana była jedynie Wilczyca. I ostatnio dobry horror - Demon (CZYTAJ RECENZJĘ) nakręcił Marcin Wrona. Niestety popełnił samobójstwo....
Pozostało czekać na kolejne próby. Tak, że Wy czekajcie, a ja w najbliższej przyszłości zamierzam odświeżyć sobie inne polskie "horrory" i napisać ich recenzję...
Po latach postanowiłem sobie przypomnieć Lubię nietoperze - film z 1986 roku w reżyserii Grzegorza Warchoła (znanego chyba bardziej jako aktor m.in. z seriali: Odwróceni: Ojcowie i córki, Rojst i Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej), z którym scenariusz pisała Krystyna Kofta. Na szczęście ten koszmarek był dosyć krótki - niecałe 80 min., ale i tak nie dało się obejrzeć na jeden raz.
Męczyłem tę historię chyba na 2 czy 3 razy. Film opowiada o Izie (Katarzyna Walter) - kobiecie, która jest wampirem. Tak, tak. Takim polskim wampirem, a raczej wampirzycą. I jak to wampirzyce morduje mężczyzn wysysając im krew. Ale chyba nie jest jej dobrze z tym, zwłaszcza, że cały czas jej ciotka (Małgorzata Lorentowicz) narzeka, że nie znalazła sobie partnera. Pewnego dnia, gdy widzi w telewizji psychiatrę - doktora Rudolfa Junga (Marek Barbasiewicz - Ślepnąc od świateł, Sanatorium pod klepsydrą). Ale lekarz i jego współpracownicy nie wierzą, że kobieta rzeczywiście jest wampirem i próbują ją wyleczyć. Bezskutecznie...
Niestety dramatyczna to opowieść, bez klimatu, z bardzo złą grą aktorską, z beznadziejnym scenariuszem. Nie ma w tym nic dobrego, nic fajnego, żadnego pozytywu. No może plus dlatego, że próbowali... No ale bezskutecznie. Ludzie, przecież na Zachodzie kręcono wtedy (kilka lat wcześniej) chociażby Zagadkę Nieśmiertelności. Ale Polacy nie umieją w horrory. Jak już pisałem przy okazji recenzji Legendy - innego kompletnie nieudanego polskiego horroru (CZYTAJ RECENZJĘ), właściwie udana była jedynie Wilczyca. I ostatnio dobry horror - Demon (CZYTAJ RECENZJĘ) nakręcił Marcin Wrona. Niestety popełnił samobójstwo....
Pozostało czekać na kolejne próby. Tak, że Wy czekajcie, a ja w najbliższej przyszłości zamierzam odświeżyć sobie inne polskie "horrory" i napisać ich recenzję...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentujesz na własną odpowiedzialność. Ja za to nie odpowiadam. Ale jeżeli zamierzasz kogoś obrażać idź gdzieś indziej !