Ile to już razy pisałem, że jestem sceptycznie nastawiony do podróbek. Jedne oceniałem lepiej (Halloween), inne znacznie gorzej (Piątek 13). Nowa wersja Koszmaru z ulicy Wiązów (A Night Mare on Elm Street USA 2010) jest taka sobie.
Szkoda, że twórcy horrorów coraz rzadziej wymyślają coś nowego, niezbyt wtórnego (bo wiadomo, że kompletnie coś nowego zapewne już nie powstanie), a poświęcają czas na nakręcanie na nowo starych filmów. Naprawdę wolałbym zostawić sobie w pamięci oryginalną serię filmów o Freddym.
Pierwsza refleksja z filmu była taka, że nie podoba mi się sam główny bohater. Jakoś ten grany przez Roberta Englunda (znacie go też zapewne z Tańca Umarłych, Zjedzonych żywcem, Makabrycznego tańca, Nocnego terroru, Maglownica czy Topora) budził o wiele większą sympatię.
Druga rzecz - o wiele więcej krwi, mniej niedomówień. I kolejne zarzuty - mniej humoru, wyliczanka śpiewana przez dzieci jakoś mniej demoniczna... Generalnie nie robi takiego wrażenia jak pierwsza wersja Wesa Cravena (znacie go też z filmów: Ostatni dom po lewej, Wzgórza mają oczy 1,2, serii o Freddym, Krzyków, Shockera, Wąż i tęcza, Red Eye i Przeklętej)z 1984 roku.
Nowy Koszmar wyreżyserował debiutant Samuel Bayer, który wcześniej zajmował się filmami muzycznymi i reklamówkami. I widać, że z budowaniem napięcia sobie nie poradził. Ot stworzył kolejny slasher, który pewnie w 3D powodował by, że widzowie czuli by niemal tryskającą na nich co chwilę krew. Plusem filmu jest wyjaśnienie widzom dlaczego Freddy został zabity i dlaczego się mści. Chociaż w USA od początku było wiadomo, że główny bohater zabity został przez grupę dorosłych za molestowanie ich dzieci w przedszkolu. Teraz powraca by się zemścić.
Freddy'ego gra Jackie Earle Haley (grał m.in. w Strażnikach, Alei Potępionych, Nemezis, Maniakalnym gliniarzu 3 i Wyspie Tajemnic), a w filmie możemy zobaczyć także: Rooney Marę, Annę Hagopian, Andrew Fiscellę (znany m.in. z Motelu, Kwarantanny, Balu Maturalnego i Oszukać przeznaczenie 4).
Swoją drogą byłem w kinie na tym filmie kompletnie sam (obsługa zaserwowała mi ponad 20 minutowy blok reklam), dobrze, że minęły już czasy, że na seansie musiało być pięć osób.
Szkoda, że twórcy horrorów coraz rzadziej wymyślają coś nowego, niezbyt wtórnego (bo wiadomo, że kompletnie coś nowego zapewne już nie powstanie), a poświęcają czas na nakręcanie na nowo starych filmów. Naprawdę wolałbym zostawić sobie w pamięci oryginalną serię filmów o Freddym.
Pierwsza refleksja z filmu była taka, że nie podoba mi się sam główny bohater. Jakoś ten grany przez Roberta Englunda (znacie go też zapewne z Tańca Umarłych, Zjedzonych żywcem, Makabrycznego tańca, Nocnego terroru, Maglownica czy Topora) budził o wiele większą sympatię.
Druga rzecz - o wiele więcej krwi, mniej niedomówień. I kolejne zarzuty - mniej humoru, wyliczanka śpiewana przez dzieci jakoś mniej demoniczna... Generalnie nie robi takiego wrażenia jak pierwsza wersja Wesa Cravena (znacie go też z filmów: Ostatni dom po lewej, Wzgórza mają oczy 1,2, serii o Freddym, Krzyków, Shockera, Wąż i tęcza, Red Eye i Przeklętej)z 1984 roku.
Nowy Koszmar wyreżyserował debiutant Samuel Bayer, który wcześniej zajmował się filmami muzycznymi i reklamówkami. I widać, że z budowaniem napięcia sobie nie poradził. Ot stworzył kolejny slasher, który pewnie w 3D powodował by, że widzowie czuli by niemal tryskającą na nich co chwilę krew. Plusem filmu jest wyjaśnienie widzom dlaczego Freddy został zabity i dlaczego się mści. Chociaż w USA od początku było wiadomo, że główny bohater zabity został przez grupę dorosłych za molestowanie ich dzieci w przedszkolu. Teraz powraca by się zemścić.
Freddy'ego gra Jackie Earle Haley (grał m.in. w Strażnikach, Alei Potępionych, Nemezis, Maniakalnym gliniarzu 3 i Wyspie Tajemnic), a w filmie możemy zobaczyć także: Rooney Marę, Annę Hagopian, Andrew Fiscellę (znany m.in. z Motelu, Kwarantanny, Balu Maturalnego i Oszukać przeznaczenie 4).
Swoją drogą byłem w kinie na tym filmie kompletnie sam (obsługa zaserwowała mi ponad 20 minutowy blok reklam), dobrze, że minęły już czasy, że na seansie musiało być pięć osób.
Widzisz Pinio, ja jeszcze nie widziałam tego filmu, ale nie moge się już doczekać, kiedy go zobaczę. Tylko myślę, że raczej nie należy go porównywać do oryginału, ponieważ żaden film nie ma szans aby mu dorównać, a tym bardziej remake z całą tą nowoczesną technologią w postaci efektów specjalnych, które tylko psują cały efekt. Myślę, że przed seansem tego filmu trzeba zapomnieć, że jest to remake i starać się go nie porównywać z wersją Cravena - wtedy może ma jakąś szansę, aby się spodobac widzom. Jeszcze nie wiem, jak ja go odbiorę, ale mam nadzieję szybko się dowiedzieć, bo chcąc nie chcąc remake trzeba znać:) Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńboję się tych remaków, dlatego nie poszedłem na film do kina
OdpowiedzUsuńtaka obsesja po nowej Mgle