wtorek, 7 października 2008

Zmora part 2

Zmora wróciła do mnie którejś nocy. I wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że to nie jest przypadek...

W ciemnym rogu sypialni, tuż pod samym sklepieniem sufitu. Pokój był wyciemniony. Zasłoniłem szczelnie okna, aby nikt nie przeszkadzał mi w mojej pracy. Nie lubiłem podglądaczy, nawet wówczas, gdy siedziałem bez ruchu w fotelu i tylko obrabiałem przedmioty. W tym życiu grunt to zachowanie lekkiej anonimowości i neutralnej atrakcyjności. Tak, by nikt nie zwracał na nas uwagi.
Zmora wcale nie przyszła o północy. Był zmierzch, ale jeszcze noc nie wypchnęła resztek dnia poza nawias doby. Poznałem ją po tych szpetnych dłoniach. Była mała, pokurczona, ze skołtuniałymi włosami. Nie potrafiła mówić, stąd domyśliłem się, że jest zupełnie zaskoczona swoją formą i tak naprawdę jeszcze nie dotarło do tego „czegoś”, że znalazło się na zupełnie innym levelu bytu. Schwyciłem ją bez problemu, leżała teraz bezbronna na podłodze i z rozbawieniem szturchałem ją czubkiem buta. - Skąd się tu wzięłaś? Chyba nie przywlokłem cię ze sobą? Takie niedociągnięcia mi się nie zdarzają – mówiłem bardziej do siebie niż do tego niedorozwiniętego stworzenia. Była w stanie tylko jęczeć i kotłować się. Degrengolada. - Należysz do kogoś? - nagle w mojej świadomości pojawiła się pewność: - ...ktoś cię przysłał.
Nie było sensu bawić się z nią dłużej. W tej branży trzeba szybko działać i nie zastanawiać się nad konsekwencjami. Wszyscy musimy walczyć o przeżycie. Zdawałem sobie tez sprawę z tego, że pozostawienie jej dłużej w bliskości może ściągnąć na mnie kłopoty. A przecież nie po to włożyłem tyle pracy, by odciąć się od tego zgniłego i mrocznego gówna, żeby zostać zdemaskowanym przez własną nieuwagę.
- Zabicie cię wcale nie będzie przyjemnością. Będzie nudą. Jesteś tak mało istotna, że nawet nic na tym nie skorzystam. Nie bierz tego do siebie, ale nie mogę sobie zawracać tobą głowy – schwyciłem ją za obrzydliwy kołtun i zawlokłem do łazienki... To pomieszczenie miało sugerować pokój kąpielowy. Jednak na moje potrzeby nadałem mu nieco inny charakter. Wyposażyłem w wartość dodaną. Popchnąłem drzwi i uśmiechnąłem się do siebie, bo byłem pewien wrażenia, jakie zrobi wnętrze tego przedsionka czystego piekła na moim szkaradnym gościu. Trzymając blisko siebie szamoczącą się zmorę zachwyciłem się po raz setny krajobrazem, który sam ukształtowałem. Po obu stronach długiego pozbawionego okien pomieszczenia, na zamocowanych w suficie hakach wisiały przyrządzone już korpusy żywych (w chwili złapania) i martwych (w chwili wykopania) ciał. Podłogę profilaktycznie wyłożyłem folią, ponieważ brzydziłem się tej otoczki rozkładu. Choć to dzięki niej żyłem. I kiedy tak przytrzymywałem mojego nieproszonego gościa, nagle coś się zmieniło. Zdało się mi usłyszeć jej chaotyczne myśli. Panikę, strach i wzywanie kogoś na ratunek. To było ciekawe doświadczenie. Tyle, że skoro ja mogłem usłyszeć ją, to ona złapała kontakt z moim prawdziwym (ech, cóż to znaczy w sumie) ja...
- Myślałeś, że cię nie znajdziemy? - usłyszałem tuż obok siebie jakiś głos. Znajomy głos.
- Sigil? - odwróciłem się z niedowierzaniem. Nie, tego było za wiele.

Tu czytaj pierwszą część opowiadania Pat "Zmora"

Brak komentarzy:

Szukaj na tym blogu

Archiwum bloga