wtorek, 3 sierpnia 2021

Superbohaterka ratuje świat. Opowieść o Wonder Woman w stylu lat 80.

Kolejny film o superbohaterach, który ma nabić kabzę producentom. Tym razem Wonder Woman zostaje wysłana w lata 80., bo te ciszą się popularnością w ostatnim czasie, mamy powrót do przyszłości - do ery kina nowej przygody. W filmie Wonder Woman 1984 (Hiszpania, USA, Wielka Brytania 2020) świat staje na progu nuklearnej zagłady. 

Księżniczka Diana Prince (Gal Gadot - Wonder Woman, Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera, Liga Sprawiedliwości (2019), Batman v Superman) wpada na trop artefaktu, który spełnia życzenia.

Ludzie, którzy korzystają z jego mocy nie mają jednak świadomości, że żeby coś dostać muszą coś dać. Artefakt wpada w ręce pewnego bankrutującego przedsiębiorcy naftowego (Pedro Pascal - Bez litości 2, Władcy umysłów, Wonder Woman, Gra o tron, Pająk, Wielki mur, Mandolarian), który chce zdobyć fortunę i władzę nad światem. Jednak z mocy artefaktu korzysta także sama Wonder Woman, chcąca odzyskać swojego przyjaciela z dawnych lat (Chris Pine - Wonder Woman,  Star Trek, W ciemności. Star Trek, Star Trek. W nieznane, Pułapka czasu, Z jak Zachariasz, Tajemnica lasu, Zabójczy wirus ) oraz jej przyjaciółka z pracy (Kristen Wiig - Pomniejszenie, Marsjanin, Ghostbusters. Pogromcy duchów, mother!), która chce być taka, jak Diana. Ktoś musi cofnąć swoje życzenie, by zatrzymać nadchodzącą zagładę...

Film wyreżyserowała Petty Jenkins (Wonder Woman,), a scenariusz napisali: Geoff Johns (Stargirl, Titans, Tajemnice Smalville, Arrow, Zielona latarnia. Szmaragdowi wojownicy) i Dave Callaham (Mortal Kombat, Zombieland: Kulka w łeb, Jezdźcy apokalipsy, Doom). Akcję filmu osadzili w 1984 roku (dla przypomnienia akcja poprzedniej części toczyła się podczas II wojny światowej - czytaj recenzję). Stworzyli niezłe scenografie, kostiumy, muzykę (m.in. przebojowe Frankie Goes To Hollywood) i efekty specjalne, ale całość nie wciągnęła mnie niestety. Nie wykorzystano m.in. potencjały humorystycznego filmu, chociażby samego przedsiębiorcy Maxa Lorda, mocno przypominającego Donalda Trumpa. Może też ten film był za długi po skróceniu go o połowę nabrałby większej dynamiki? Tytuł zdecydowanie dla fanatyków filmów o superbohaterach.

 



Brak komentarzy:

Szukaj na tym blogu

Archiwum bloga