środa, 9 września 2020

Pewnego razu... w Hollywood

Spodziewałem się bardzo dobrego filmu, niestety Pewnego razu... w Hollywood (Once Upon a Time ... in Hollywood USA, Wielka Brytania 2019), to przerost formy nad treścią. Za długo i nudno, jak na mnie. Film można było skrócić o co najmniej pół godziny. 

Oczywiście aktorstwo bardzo dobre, zresztą trudno się spodziewać czegoś innego, gdy grają Leonardo DiCaprio (Zjawa, Wyspa tajemnic, Critters 3) i  Brad Pitt (Deadpool 2, World War Z, Wywiad z wampirem, Siedem, 12 małp, Joe Black, Ad Astra).
Do tego Quentin Tarantino (Wściekłe psy, Pulp Fiction, Sin City: Miasto grzechu, Grindhouse: Death Proof, Grindhouse: Planet terror, Kill Bill 1,2, Bękarty wojny, Od zmierzchu do świtu), jako scenarzysta i reżyser. Wydawałoby się, że to gwarancja sukcesu. I sukces kasowy był, ale mnie strasznie wynudził. 2 godz. i 41 min. to zdecydowanie za dużo.
A pomysł był bardzo ciekawy - Jest rok 1959. Kariera aktora Ricka Dalton (di Caprio) stacza się po równi pochyłej, jego kaskader (Pitt) ma coraz większe problemy ze znalezieniem pracy. Tymczasem w pobliżu ich domu w Hollywood kupuje rezydencje młody, zdolny reżyser z Polski - Roman Polański (Rafał Zawierucha - Pakt, Jack Strong) ze swoją piękną żoną w ciąży Sharon Tate (Margot RobbieRzeźnia, Tarzan: Legenda, Legion samobójców, Z jak Zachariasz). W pobliżu pomieszkuje też grupa hippisów z Charlie Mansonem (Damon Herriman - Dom woskowych ciał) na czele... Sami sobie więc możecie wyobrazić jaki będzie finał tej historii, chociaż nic nie jest tak proste, jak by się Wam wydawało!



Brak komentarzy:

Szukaj na tym blogu

Archiwum bloga