wtorek, 21 października 2025

"Obcy: Ziemia” – wielkie nadzieje, spore rozczarowanie

Byłem w Los Angeles, widziałem te gigantyczne billboardy reklamujące "Obcego: Ziemię” (Alien: Earth USA, Wielka Brytania, Tajlandia 2025). W centrum, na Sunset, nawet w metrze – wszędzie zapowiedzi, że oto nadchodzi nowa jakość w świecie klasyki sci-fi. Po tylu latach człowiek chciał wierzyć, że uniwersum Obcego jeszcze potrafi przestraszyć. Niestety, po seansie mam poczucie, że obiecano mi lot w pierwszej klasie, a skończyło się na siedzeniu przy bufecie.

Zacznijmy od dobrego: sceny ze statku lecącego na Ziemię to prawdziwa perełka. Mocne, wizualnie dopracowane, z napięciem, którego brakowało w późniejszych odcinkach. Przez chwilę czuć grozę i bezsilność wobec katastrofy, coś jak dawny Ridley Scott w najlepszym wydaniu. Szkoda, że to tylko epizody, bo gdy serial schodzi na wątki korporacyjne, intrygi i długie rozmowy o niczym, cała magia znika.

Fani Obcego mogą być rozczarowani – tytułowy potwór nie jest już źródłem lęku, raczej fabularnym pretekstem. W zamian dostajemy świat przyszłości, który zamiast fascynować, po prostu męczy. Mam wrażenie, że twórcy zapomnieli, że w tym uniwersum mniej zawsze znaczy więcej.

Po wszystkich tych reklamach w LA liczyłem na coś więcej, zwłaszcza, że lecąc do USA widziałem dwa pierwsze odcinki i podobały mi się. Ale pozostałe... To nie katastrofa, ale też nie triumfalny powrót. Świetne momenty przeplatają się z dłużyznami, a finał nie rekompensuje niedosytu. W mojej skali: 5,5 na 10. Obejrzeć można – głównie dla scen ze statkiem – ale to nie ten Obcy, którego chciałem znowu spotkać.

 


Brak komentarzy:

Szukaj na tym blogu

Archiwum bloga