Są takie seanse, po których człowiek wychodzi z kina z dwiema myślami naraz: "dobrze, że poszliśmy” i "cholera, może jednak było za wcześnie?”. Tak właśnie miałem po filmie "Pięć koszmarnych nocy 2” (Five Nights at Freddy’s 2 USA 2025), które obejrzałem z córką Alą. To ona naciskała, ja próbowałem hamować – ale w końcu tradycja jest tradycją: jeśli dziecko wyciąga cię na horror, to idziesz, choćbyś wiedział, że później czeka cię nocny patrol korytarza.
To, co mnie naprawdę przeraziło, pojawiło się jednak zanim na ekranie ożyły animatroniki. Trafiliśmy na typa, który przez cały film telepał nogą jak stary agregat prądotwórczy. Rząd chodził w rytm jego nerwowego rock and rolla, a ja miałem wrażenie, że uczestniczę w wersji 4DX, której nikt nie zamawiał. Cóż, kino ma swoje uroki – "immersja” bywa bardzo dosłowna. Gdybym był sam zwróciłbym mu uwagę, ale przy Córce nie chciałem uchodzić za awanturnika 8-)
Sam film? Horror jak horror: kilka jump scare’ów, parę zwolnień akcji, znajome schematy, ale też kilka momentów, które naprawdę potrafią podkręcić tętno. I jak to często bywa, w kinie działa to dużo mocniej niż w domowych pieleszach. Wrażenie pogłębia świadomość, że Ala siedzi obok i chłonie to wszystko z mieszaniną strachu, ekscytacji i dumy, że ogląda coś "dla starszych”. I Ona naprawdę się bała!
Najciekawsze jest chyba to, że film wyraźnie ustawia pionki pod część trzecią. Twórcy zostawiają otwarte drzwi, a właściwie cały wyłom w ścianie, sugerując, że animatroniczny koszmar dopiero się rozkręca. I szczerze? Ala już pyta, kiedy premiera. Ja natomiast zastanawiam się, kogo tym razem los posadzi obok mnie – może kogoś, kto tylko chrupie popcorn?
Na razie mogę powiedzieć jedno: dla nas to był seans pełen emocji, nie tylko tych filmowych. A czy był dobrym pomysłem? Cóż… tradycyjnie odpowiem: dowiedziałem się, w nocy. Przyszła do nas i powiedziała, że miała koszmary...

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz