Oczywiście dla młodego widza ten film będzie groteskowy, nudny, przestarzały, a może nawet głupi. Ale dla mnie nie. Oglądałem go po latach z wielką przyjemnością, emocjonując się przygodami kierowcy ciężarówki jack Burton (Russel) i jego przyjaciela Wanga (Dennis Dun) walczących z azjatyckimi gangami, posługującymi się czarną magią. Siły zła chcą porwać narzeczoną Wanga - Chinkę o zielonych oczach (Suzee Pai). Dzięki niej pewien nieśmiertelny stwór może odzyskać swoje śmiertelne ciało! Akcja toczy się w chińskiej dzielnicy San Francisco.
John Carpenter, znany z tworzenia klimatycznych horrorów i science fiction, tym razem postanowił wskoczyć w buty twórcy kina akcji/nowej przygody z elementami komedii. Stara się oddać hołd klasycznym filmom kung-fu, ale to, co wychodzi na ekranie, to bardziej pastisz niż prawdziwy szacunek. Sceny walki są nieudolnie wykonane, co można było wybaczyć w latach 80., ale niekoniecznie dzisiaj. Efekty specjalne, choć mają swój retro urok, nie oszukujmy się, są toporne. Mnie to jednak nie razi, wręcz przeciwnie.
I co ważne. Muzyka, jak to u Johna Carpentera, jest świetna, sam ją zresztą tworzy. Kultowy twórca wiedział, jak komponować muzykę, która podkreśla każdą scenę, nawet jeśli sama scena nie jest najwyższych lotów.
Podsumowując - "Wielka draka w chińskiej dzielnicy" to film, który może nie jest arcydziełem, ale z pewnością jest jednym z tych, które zostają w pamięci!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz