Był pomysł, była odwaga, ale czasu film Filipa Zylbera nie przetrwał. "Egzekutor” (Polska 1999) to historia młodego mężczyzny, który wchodzi w rolę samozwańczego "anioła śmierci" – człowieka, pomagającego innym popełnić samobójstwo. Mocny punkt wyjścia, który mógł stać się filozoficznym thrillerem o granicach życia i śmierci, w praktyce ugrzązł w estetyce późnych lat 90., z całym jej ciężarem: teatralnymi dialogami, płaskim obrazem i pretensjonalnym tonem.
Rafał Mohr gra poprawnie, ale jego bohater nie budzi ani współczucia, ani autentycznego niepokoju. Scenariusz zamiast pogłębiać psychologiczny dramat, snuje się od sceny do sceny, jakby sam nie wiedział, dokąd zmierza. Z perspektywy czasu trudno się w to zaangażować – film nudzi, a jego metafizyczne ambicje dziś brzmią raczej naiwnie niż prowokacyjnie.
Został ślad po próbie zrobienia w Polsce czegoś nietypowego, balansującego między moralitetem a egzystencjalnym dramatem. Tyle że dziś "Egzekutora" ogląda się jak przeterminowaną ciekawostkę: interesujący pomysł, ale bez energii, która uniosłaby go ponad przeciętność.
Ocena: 4/10 – film, który miał być prowokacją, a został reliktem epoki VHS i niepotrzebnych pretensji.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz