Nie jest łatwo nakręcić klaustrofobiczny thriller rozgrywający się niemal w całości na pokładzie samolotu, a jednak Robert Schwentke udowadnia, że przy odpowiednio emocjonującym scenariuszu nawet pasażerski Airbus A474 może stać się sceną dramatu godną Hitchcocka.
„Plan lotu” (Flightplan USA 2005) opowiada historię Kyle Pratt (Jodie Foster – jak zwykle przekonująca, z odrobiną nerwowego błysku w oku znanego z „Milczenia owiec”), inżynierki lotniczej, która po śmierci męża wraca z córką z Berlina do Nowego Jorku. Podczas lotu dziewczynka znika – a załoga, pasażerowie i nawet dokumenty zdają się sugerować, że nigdy jej tam nie było. Rozpoczyna się psychologiczna gra z widzem: czy Kyle naprawdę traci kontakt z rzeczywistością, czy też na pokładzie samolotu wydarza się coś bardzo złego?
Fabuła balansuje między intymnym dramatem a paranoicznym thrillerem z politycznym podtekstem. Nawiązania do lęków Ameryki początku XXI wieku (film miał premierę cztery lata po 11 września) są subtelne, ale obecne – np. w postaci stereotypowego podejrzanego pasażera z Bliskiego Wschodu.
Schwentke nie popada jednak w tanie efekciarstwo. Kamera (Florian Ballhaus) operuje ciasnymi kadrami, podkreślając duszną atmosferę. Scenografia nowoczesnego samolotu to przykład znakomitego projektowania – chłodna, korporacyjna przestrzeń rodem z futurystycznego katalogu Airbusa staje się labiryntem zagadek.
Muzyka Jamesa Hornera (ten od „Titanica” i „Karmazynowego przypływu”) robi swoje – podbija napięcie, ale nie krzyczy. To raczej puls niż perkusja.
Obsada drugoplanowa – Sean Bean jako kapitan samolotu (wreszcie w filmie, gdzie nie ginie!) oraz Peter Sarsgaard jako funkcjonariusz bezpieczeństwa – dobrze uzupełniają psychologiczną rozgrywkę, choć scenariusz nie daje im zbyt wielu możliwości popisów aktorskich. To Foster prowadzi cały spektakl.
„Plan lotu” to solidny thriller z klasą – trochę jakby Hitchcock wsiadł do Dreamlinera. Nie jest to arcydzieło, ale na pewno film, który trzyma w napięciu, zadaje ciekawe pytania i daje popis jednej aktorki. Jeśli lubisz historie, w których granica między rzeczywistością a obłędem rozmywa się na wysokości 10 tysięcy metrów – obejrzyj koniecznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz