Po niemal pięciu latach zdecydowałem się na obejrzenie drugiego sezonu świetnego serialu "Gry o tron" (USA, Wielka Brytania 2012). Adaptacja sagi George’a R.R. Martina robi naprawdę wrażenie. Po w miarę spokojnym, wprowadzającym pierwszym sezonie, twórcy – David Benioff i D.B. Weiss – przyspieszają tempo, rozkręcają wojnę pięciu królów i dając nam to, co w "Pieśni lodu i ognia" najlepsze: polityczne szachy, zdrady i brutalną nieprzewidywalność.
Fabuła drugiego sezonu, oparta na "Starciu królów", koncentruje się na rozpadzie królestwa po śmierci Roberta Baratheona. Joffrey (Jack Gleeson) zasiada na Żelaznym Tronie, ale jego władza jest równie krucha, co jego charakter.
Stannis (Stephen Dillane) i Renly (Gethin Anthony) ruszają po koronę, Robb Stark (Richard Madden) walczy o Północ, a Daenerys (Emilia Clarke) na drugim brzegu morza buduje swoją legendę – i armię. To już nie jest historia jednego protagonisty, jak w przypadku Neda Starka. Tu każdy gra o swoje, a pionki na planszy szybko stają się królami albo trupami. Spore wrażenie robi Bitwa o Czarny Nurt – kulminacyjny punkt serii. Naprawdę imponująca jak na produkcję telewizyjną.Ogień, chaos, krew, strach i bohaterstwo niemal wyciekają z ekranu.Zdecydowanie polecam! Ciekawe jednak kiedy sięgnę po kolejny sezon!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz