Niektóre filmy katastroficzne próbują przemycić coś więcej niż tylko wybuchy i spadające wieżowce. Inne nie próbują niczego — i właśnie z tym mamy do czynienia w przypadku „Dnia ostatecznego” (Survivre Belgia, Francja 2024) Produkcji, która ani nie trzyma się kupy, ani nie daje satysfakcji z oglądania, ani nie jest odpowiednia dla młodszych widzów. A mogła być.
Julia (Émilie Dequenne), lekarz, i Tom (Andreas Pietschmann), oceanograf, wypływają jachtem z dziećmi, by świętować urodziny syna. Gwałtowna burza przerywa sielankę.
Rodzina budzi się… na pustyni. Okazuje się, że odwrócenie biegunów magnetycznych spowodowało drenaż oceanów. Teraz muszą przejść arenę postapokaliptycznej walki o przetrwanie – między efektywnym CGI i krwiożerczymi stawonogami z głębin.Film chce być dramatem katastroficznym, ale ton rozjeżdża się z treścią. Scenariusz – pełen absurdów: zachowania bohaterów wywołują uśmiech (nastolatka Cassie gra na słuchawkach podczas apokalipsy), a reakcje małych dzieci kompletnie nie pasują do skali katastrofy.
Twórcy dorzucają stawonogi z głębin i psychopatycznego wędrowca, bo przecież musi być chaos. CGI przypomina tanie kino klasy B – aż prosi się o autoironię, której brak.
Zamiast oczekiwanego seansu familijnego dostaniemy widowisko brutalne, pełne przemocy i mocnych obrazów – kompletnie nieodpowiednie dla młodszych widzów. Młodzież, która spodziewała się przygody na jachcie, kończy z trwogą i traumą.
Choć aktorzy tacy jak Dequenne i Pietschmann starają się nadać bohaterom emocje, to scenariusz i fatalne decyzje postaci sprawiają, że ich starania toną. Nie ma tu napięcia, ani wyraźnej historii – tylko chaos w CGI i linie dialogowe bez sensu.
Chociaż jednak jest mały plus - niektóre wizualizacje są estetycznie ciekawe – krajobrazy wyschniętych oceanów, morze plastikowych śmieci, skażenie wód. To wartość dodana filmu, choć jakby zapomniana.
Jednak, podsumowując, szkoda czasu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz