W czasach, gdy widmo wojny nuklearnej znów nie jest tylko wspomnieniem zimnowojennej gorączki, a rosyjska agresja na Ukrainę wprowadza świat na pole minowe geopolitycznych napięć, film Tony’ego Scotta z 1995 roku nabiera niepokojąco aktualnego znaczenia. "Karmazynowy przypływ” (Crimson Tide USA) nie tylko nie zestarzał się – dziś może uderzyć mocniej niż w dniu premiery.
Zarys fabuły jest niemal klasyczny dla kina lat 90.: amerykański okręt podwodny klasy Ohio – USS Alabama – otrzymuje sprzeczne sygnały w trakcie misji na Pacyfiku. Otrzymuje informacje, z których wynika, że może zostać zmuszony do odpalenia rakiet nuklearnych. Decyzja o uruchomieniu głowic spada na dwóch oficerów – starego wilka morskiego, kapitana Franka Ramseya (Gene Hackman), i jego nowego, młodego zastępcę, komandora porucznika Rona Huntera (Denzel Washington). To nie jest już tylko konflikt o rozkaz – to filozoficzny i moralny pojedynek, którego stawką jest los świata.
Hackman i Washington tworzą duet mistrzowski – pierwszy jest uosobieniem bezwzględnej wojskowej dyscypliny i siły tradycji, drugi – głosem rozsądku, intelektu i świeżego spojrzenia. Film nie daje łatwych odpowiedzi. Zamiast moralizować, prowokuje pytania: gdzie kończy się posłuszeństwo, a zaczyna odpowiedzialność? Kto decyduje, co oznacza „słuszny rozkaz” w epoce, gdy błędna interpretacja może zakończyć się atomową zagładą?
Hans Zimmer stworzył tu jedną ze swoich najbardziej pamiętnych ścieżek dźwiękowych. Marszowy motyw główny, nabrzmiały napięciem i militarnym patosem, buduje atmosferę zagrożenia i klaustrofobii. Trzeba przyznać – Zimmer na długo przed Dunkierką Nolana potrafił grać na emocjach jak na klawiszach organów w zatopionej katedrze. Słychać tu echo klasyki, ale i przedsmak przyszłej wielkości kompozytora.
Tony Scott zrezygnował z fajerwerków i CGI, które w połowie lat 90. zaczęły już zdobywać Hollywood. Zamiast tego oferuje precyzyjnie skonstruowane napięcie, inteligentne dialogi (scenariusz napisał Michael Schiffer), oraz zdjęcia, które potrafią wycisnąć pot z klaustrofobicznej atmosfery stalowego wnętrza łodzi podwodnej. Nawet drobne role – jak Viggo Mortensen jako oficer łączności – dodają tej opowieści głębi i autentyczności.
Dziś, w czasach rosyjskich gróźb nuklearnych i wielowektorowej wojny informacyjnej, Karmazynowy przypływ nie jest tylko dramatem psychologicznym. Staje się przestrogą, przypomnieniem, że każda broń – nawet ta najstraszliwsza – ostatecznie zależy od ludzi i ich decyzji. Film ostrzega: nawet w systemie o rzekomej perfekcji, niepewność i ludzki błąd mogą doprowadzić do katastrofy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz