Są książki, po których człowiek odkłada lekturę i myśli: „no dobrze, ktoś tu przesadza, żeby było głośniej”. "Wojsko z tektury" (Wydawnictwo czerwone i czarne 2025) Edyty Żemły do tej kategorii nie należy. To jest ta gorsza półka niepokoju - która nie wynika z publicystycznej fantazji, tylko z mozolnego zbierania faktów, rozmów, dokumentów i świadectw ludzi z samego środka systemu.
Żemła nie pisze o wojsku w sensie defilad, narracji patriotycznych ani folderów rekrutacyjnych. Ona zagląda pod spód — tam, gdzie zamiast nowoczesnej armii widać prowizorkę, chaos decyzyjny, brak odpowiedzialności i fatalne zarządzanie.
"Z tektury” nie jest tu metaforą na wyrost. To obraz instytucji, która w razie realnego kryzysu mogłaby po prostu nie wytrzymać pierwszego mocniejszego uderzenia - organizacyjnie, logistycznie i mentalnie.Najbardziej przerażające jest to, że autorka nie straszy wojną jako taką. Ale właśnie dlatego książka działa mocniej. Bo jeśli nawet uznamy, że pełnoskalowy konflikt nam nie grozi, to pytanie brzmi: czy państwo ma prawo być tak dramatycznie nieprzygotowane na scenariusz, którego konsekwencje byłyby ostateczne? Żemła pokazuje, że odpowiedź brzmi: "nie”, a mimo to dokładnie tak się dzieje.
To nie jest książka antywojskowa. Autorka oddziela żołnierzy od systemu, ludzi od decydentów, służbę od politycznego teatru. Wielokrotnie widać tu szacunek dla tych, którzy próbują robić swoje w warunkach urągających zdrowemu rozsądkowi. Tym bardziej kompromitująco wypadają ci, którzy odpowiadają za struktury, zakupy, procedury i nadzór — a których decyzje (lub ich brak) mogłyby kosztować bardzo realne życie.
Styl Żemły jest reporterski, chłodny, momentami niemal suchy — i całe szczęście. Dzięki temu "Wojsko z tektury" nie zamienia się w manifest ani publicystyczną jazdę bez trzymanki. To książka, która nie krzyczy, tylko spokojnie pokazuje: "spójrz, tak to wygląda”. A potem zostawia czytelnika samego z tą wiedzą. I z lękiem, który nie wynika z wyobraźni, tylko z faktów.
Jeśli więc ktoś szuka lektury "ku pokrzepieniu serc" — to zdecydowanie nie tutaj. Ale jeśli chcemy poważnie myśleć o bezpieczeństwie państwa, a nie tylko o jego narracyjnej oprawie, "Wojsko z tektury" jest lekturą obowiązkową. Bo nawet jeśli wojny nie będzie — a oby nie było — to państwo z tektury to problem także w czasach pokoju. I to taki, którego naprawdę jest się czego bać.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz