piątek, 16 czerwca 2023

50 lat od premiery! Egzorcysta - wersja reżyserska

Dzięki SplatFilmFest miałem okazję dwa dni temu obejrzeć, po raz pierwszy kultowego Egzorcystę (The Exorcist USA 1973) Williama Friedkina w kinie. I to dodatkowo, w wersji reżyserskiej z 2000 roku, której do tej pory nie miałem okazji zobaczyć. Seans zrobił niesamowite wrażenie, chociaż początkowo miałem obawy, gdy na salę zaczęła wchodzić ekipa z popcornem i nachosami...

Kinową wersję Egzorcysty widziałem kilka razy, zawsze robiła niesamowite wrażenie. Podobnie, jak książka Williama Petera Blatty'ego, którą miałem okazję przeczytać na początku lat 90.

Można powiedzieć, że zarówno film jak i powieść to horrory doskonałe, które miały okazję przejść do historii kina i literatury grozy, jako jedne z najważniejszych. Oczywiście oglądałem też kontynuacje - Egzorcystę 2: Heretyka i Egzorcystę 3, a także prequel - Egzorcystę: Początek. Te już nie były takie dobre, ale na pewno miały swój klimat, który sprawiał, że oglądało się je z przyjemnością. Dodatkiem uzupełniającym ten cykl jest bardzo dobry serial Egzorcysta, którego miałem do tej pory okazję zobaczyć pierwszy sezon. Jeżeli ktoś chce uzupełnić swoją wiedzę na temat kręcenia pierwszego Egzorcysty, to polecam dokument - Leap of Faith, z którego dowiecie się wielu bardzo ciekawych rzeczy! A na koniec, jeśli jeszcze nie będzie mieli dosyć polecam dokument "The Devil and Father Amorth", w którym William Friedkin pokazuje przebieg prawdziwego egzorcyzmu, odprawionego przez ojca Gabriela Amortha, którego zapewne znacie z głośnego ostatnio horroru "Egzorcysta papieża"

Ale wracając do Egzorcysty, w wersji reżyserskiej. Sala w warszawskiej Kinotece zapełniła się niemal w całości, tuż przed seansem doszło do kłótni, rząd przede mną, czy jedna z par mogła wnieść piwo, czy nie, ci ludzi, którzy sprzeciwiali się temu, na znak protestu wyszło. Hmm. Po tym, głos

zabrała Monika - organizatorka seansu, która zasypała widzów masą ciekawostek. Ponieważ większość z nich znałem, czułem się lekko znudzony i z niecierpliwością czekałem na właściwy seans. Kiedy ten już się rozpoczął, wycieczki po sali zaczął sobie robić pewien pan z obsługi, nieco mniej rozpraszając, ale szybko zniknął w czeluściach kinowej pakamery. I można było się skupić już tylko na Egzorcyście

Na temat tego filmu napisano już chyba wszystko. Zresztą sam niedawno zamieściłem recenzję. Skupię się, więc tylko na nowych scenach, które zawiera wersja reżyserska. Pojawiła się ona w kinach 27 lat po wersji oryginalnej, w 2000 roku. Wiele scen nie ma większego znaczenia, mają na celu budowanie nastroju. Stąd jeszcze przed napisami widzimy dom opętanej dziewczynki Regan (Linda Blair) oraz figurę Matki Boskiej. Logo wytwórni Warner Bros jest czarno-białe, a nie kolorowe, jak w wersji sprzed 50 lat. Szczegółowo pokazane są badania Lindy i wiele wiele innych scen. Inne jest też samo zakończenie, kiedy dodana jest dodatkowa scena, nie zmieniająca jednak, od razu zaznaczę, finału filmu. Największe wrażenie jednak robią pojawiające się dodatkowo na sekundę wizerunki demona. Ciary aż przechodzą, gdy słyszymy ryki demona (Mercedes McCambridge), zagłuszające radio. No i najważniejsza, moim zdaniem scena, Regan, gdy schodzi z piętra, jak pająk, na rękach i nogach z odwróconym tułowiem i wymiotuje! Niesamowite, nie spodziewałem się tego i zrobił na mnie ten moment wielkie wrażenie. 

Oczywiście, nie znając tych scen, film ogląda się równie świetnie. O ile oczywiście to dobre słowo w przypadku tak przerażającej produkcji, która po premierze była w wielu krajach zakazana. Jeżeli jeszcze nie widzieliście Egzorcysty Williama Friedkina - musicie koniecznie nadrobić tę zaległość. To pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłośników kina!

A wracając do popcornu i nachosów, o których wspomniałem na początku. Nie było ich w ogóle słychać w czasie seansu, a na sali panowała niemal absolutna cisza. A to rzadko się zdarza, niestety...



Brak komentarzy:

Szukaj na tym blogu

Archiwum bloga