piątek, 24 października 2008

Trzeci dzień Festiwalu Horroru: Wilkołactwo jako ciężkie rzemiosło

W menu trzeciego dnia Festiwalu Horrorów zaserwowano na kolację dwa obrazy: The Feeding (Żer) oraz Dying God. Oba filmy można zakwalifikować, jako wariacje na temat szeroko pojętego wilkołactwa.

The Fedding
to klasyczna historia o grasującym w amerykańskich lasach wilkołaku, grupie nastolatków i parze łowców, którzy uzbrojeni w odpowiednią broń i wiedzę starają się ubić żarłocznego stwora. Film jest pokłosiem wszystkich obrazów tego typu, jakie zostały nakręcone przez amerykański przemysł filmowy od 50. lat XX wieku. Nic nowego, nic kreatywnego. Dość, żeby powiedzieć: jak na współczesne warunki, możliwości i oczekiwania to zdecydowanie za mało. 
Wilkołak, jako monstrum raczej nie przerażał, zdjęcia nie zaskakiwały, a postacie pod względem rysu psychologicznego przypominały projekty szkolnych filmików-wprawek. Szkoda, bo czołówka zapowiadała się bardzo dobrze. W sumie - można było nawet zrobić klasyczny obraz – ale wykonać to zadanie dobrze i byłoby git. Niestety, twórcy filmu nie tylko nie odrobili lekcji z budowania nastroju grozy, ale (co najgorsze) skomponowali takie dialogi, że... publiczność od pewnego momentu pokładała się na sali ze śmiechu.
 
A teraz z zupełnie innej beczki: to nie była zła rozrywka:-) Jeśli zapomnieć o aspiracjach tego dzieła to można zabawić się przy nim nawet fajnie. Wilczysko śmieszy, twardzi łowcy (mężczyzna i kobieta) okazują się być sztywniakami bardziej pozującymi na profesjonalistów niż nimi będący w rzeczy samej, a nastolatki? Ha – dialogi na temat seksu, chodzenia ze sobą i dylematów: picie czy marihuana były wprost fantastyczne. Inna rzecz – film bawi, kiedy ogląda się go przy zbiorowym udziale widza, myślę, że samotny seans bardziej zanudziłby niż wciągnął do gry. Reasumując: nie było źle, ale na pewno nie było strasznie ani kreatywnie – a tego w sumie od współczesnych horrorów wymagamy.
The Fedding USA 2006
Czas projekcji: 90 min.
Scenariusz i reżyseria: Paul Moore
Obsada: Robert Pralgo, Rod Shephard, Barry Ellenberger, Jennifer Leigh, Ben Green
 

 


Dla odmiany Dying God (Odrodzone zło) zaskoczył w całkiem przyzwoity sposób. Oto historia zdegenerowanego policjanta, który zajmuje się przedziwną serią morderstw prostytutek. Kobiety giną... podczas stosunku płciowego w wyniku rozerwania ich macicy i podbrzusza. Jest zagrożenie, upadłe miasto, korupcja władzy, mafia, krew i flaki, a przyczyną zła jest pradawne indiańskie bóstwo, które choruje na raka. Ale zanim umrze musi znaleźć jak największą liczbę partnerek seksualnych, aby dalej przekazać swój kod DNA. Dla pikanterii dodam, że w tej intrydze narzędziem zbrodni jest... mega-penis indiańskiego stwora. Uf, przekonajcie się zresztą sami jak to wyglądało w praktyce. Warto. Nam podobała się w Dying God (filmie bez wysokiego budżetu) wizja wszechogarniającego rozkładu. Tu wszystko umiera, stacza się i rozpada. Począwszy od struktur władzy, miejskiej architektury aż do głównych bohaterów (ludzkich) i w rzeczy samej indiańskiego demona-boga. Zaś końcowa sekwencja z rzezią przy użyciu piły tarczowej to ukłon w kierunku klasyki kina gore. Obraz godny i nie nudził.

Dying God Argentyna 2008
Czas projekcji: 85 min.
Scenariusz i reżyseria: Fabrice Lambot
Obsada: Louis Ballester, Lance Henriksen, James Horan, Victoria Maurette
 

 
 
(Pat)

Brak komentarzy:

Szukaj na tym blogu

Archiwum bloga