Wczorajszy wieczór w warszawskiej Kinotece to była prawdziwa jazda bez trzymanki! Cykl "Najlepsze z Najgorszych” wrócił z przytupem, a ja miałem (nie)przyjemność zanurzyć się w toksycznym szaleństwie "Obywatela Toxie: Toksycznego Mściciela 4” (Citizen Toxie: The Toxic Avenger IV USA 2000). Seans otworzyła Monika ze Splat!FilmFest, która mimo choroby dała z siebie wszystko, wprowadzając nas w świat Tromy z pasją i humorem. Szacun, Monika, ale pamiętaj - zdrowie najważniejsze.
Film? Cóż, to jak zderzenie z radioaktywną ciężarówką pełną kiczu, absurdu i niepoprawności. "Obywatel Toxie” to czwarta odsłona przygód Toksycznego Mściciela, superbohatera z Tromaville, który walczy ze złem za pomocą mopa i nadludzkiej siły. Tym razem Toxie (David Mattey) staje naprzeciw Mafii Pampersów – bandy przestępców w pieluchach (!), których atak na szkołę dla dzieci z potrzebami specjalnymi otwiera portal do Amortville, alternatywnego wymiaru, gdzie króluje zło. W roli antagonisty pojawia się Noxious Avenger, sadystyczny sobowtór Toxiego, który sieje chaos w Tromaville. Fabuła? Totalny odlot, ale w tym szaleństwie jest metoda.
Zacznijmy od tego, co mnie kupiło. Film to esencja punkowego buntu – antysystemowy, bezczelny, wywracający do góry nogami wszelkie świętości. Troma, pod wodzą Lloyda Kaufmana, nie uznaje kompromisów. "Obywatel Toxie” to manifest wolności twórczej, który śmieje się z poprawności politycznej, korporacji i hipokryzji. Do tego dochodzi obsada, która jest jak galeria osobliwości: Lemmy z Motörhead, Stan Lee jako narrator, a nawet James Gunn czy Eric Roth w epizodach – to jak impreza, na którą wpadli wszyscy znajomi Kaufmana! No i muzyka – ostra, zadziorna, idealnie podbijająca ten chaos. Ścieżka dźwiękowa, pełna punkrockowych i metalowych brzmień, to jak paliwo dla tej toksycznej machiny.
Ale nie wszystko jest takie kolorowe. Film momentami przekracza granice – i to ostro. Wulgarność leje się strumieniami, a żarty bywają homofobiczne i seksistowskie. Troma celowo prowokuje, ale niektóre gagi, zwłaszcza te obrażające mniejszości, zestarzały się fatalnie. W 2000 roku, gdy film powstał, może uchodziło to za "szok dla szoku”, ale dziś trochę to boli. To największy minus – bo choć intencją Tromy jest satyra, nie zawsze trafia w punkt. Z jednej strony śmiałem się do łez, z drugiej czułem zażenowanie. To jak oglądanie kumpla, który na imprezie przesadza z żartami.
Co wyróżnia Tromę? Po pierwsze, DIY w czystej formie. Kaufman i spółka kręcą filmy za grosze, z amatorskimi aktorami, domowymi efektami specjalnymi i sercem wielkości Tromaville. Po drugie, antysystemowość. Troma wyśmiewa wszystko – od kapitalizmu po polityczną poprawność. Ich filmy są jak punkowe ziny: brudne, ale szczere. Po trzecie, społeczne przesłanie. Pod warstwą kiczu kryje się ekologia ("Toksyczny Mściciel” narodził się z inspiracji skażeniem środowiska) i krytyka władzy. To nie jest puste szokowanie – Troma ma coś do powiedzenia, nawet jeśli robi to w najgłupszy możliwy sposób.
"Obywatel Toxie” to kwintesencja ich stylu. Film jest jak rollercoaster: raz zachwyca odwagą, raz odpycha wulgarnością. Efekty specjalne? Cudownie tandetne – krew tryska, głowy eksplodują, a wszystko wygląda jak zrobione w garażu. Dialogi? Absurdalne, ale niektóre linijki to złoto. To nie jest kino dla każdego – jeśli masz słaby żołądek albo alergię na kicz, uciekaj. Ale jeśli lubisz wolność, punk i filmy, które nie przepraszają za swoje istnienie, to Tromasterpiece dla ciebie.
"Obywatel Toxie: Toksyczny Mściciel 4” to film, który kochasz i nienawidzisz jednocześnie. Jest genialny w swojej bezczelności, ale często przekracza granice smaku. Troma po raz kolejny udowadnia, że potrafi zrobić coś z niczego, a ich punkowy duch wciąż żyje. Seans w Kinotece, ze wstępem Moniki, tylko podkręcił atmosferę. Jeśli masz otwarty umysł i mocne nerwy, to obowiązkowa pozycja. Tylko nie zabieraj na to babci. Ani dziadka 8-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz