Nie wiem, ile razy widziałem Terminatora 2 (Terminator 2: Judgment Day Francja, USA 1991) Dziesięć? Dwadzieścia? Za każdym razem mam to samo uczucie: jakby ktoś wcisnął wszystkie moje ulubione przyciski naraz – kino akcji, science fiction, ponura przyszłość, Arnold, dzieciak z lat 90. i... pytanie, które z wiekiem robi się coraz bardziej niewygodne: czy to możliwe, że tak właśnie zginiemy?
James Cameron, reżyser nie tylko z wizją, ale i z obsesją technologii (kto pamięta Głębię, ten wie), w kontynuacji swojego przeboju z 1984 roku stworzył film, który na ponad 30 lat zdefiniował wyobrażenie o apokalipsie maszyn. Nie był pierwszy – wcześniej był przecież Colossus: The Forbin Project (1970) czy WarGames (1983) – ale nikt nie opowiedział tej historii z takim rozmachem, nerwem i sercem.
Bo T2 to nie tylko opowieść o żelaznych szkieletach i wybuchach. To przede wszystkim historia o tym, co czyni nas ludźmi – i jak blisko jesteśmy utraty tego. W sercu filmu tkwi relacja między Johnem Connorem (młody Edward Furlong), jego matką Sarah (genialnie przemieniona Linda Hamilton) i reprogramowanym T-800 (Schwarzenegger w swojej życiowej roli). To opowieść o dorastaniu, traumie i nauce współczucia – w filmie, gdzie lśniące stalowe endoszkielety rozpruwają ludzkie ciała jak papier.
Cameron przemyca poważne pytania pod płaszczem blockbusterowego widowiska. Kiedy Sarah Connor mówi w szpitalu psychiatrycznym: „Myślę o tym, jak będzie wyglądał świat, którego nie mogę już zatrzymać”, to nie jest tylko kwestia filmowej bohaterki. To głos każdej osoby, która widzi, że technologia wymyka się spod kontroli.
W 1991 roku Skynet – sztuczna inteligencja, która odpaliła głowice nuklearne przeciw ludzkości – wydawała się tylko metaforą. Dziś, ponad trzy dekady później, kiedy rozmawiamy z chatbotami, a drony są programowane do samodzielnego podejmowania decyzji na polu walki, ta fikcja staje się coraz mniej odległa. AI, które nie tylko wykonuje polecenia, ale uczy się i podejmuje własne decyzje, to już nie filmowy straszak. To rzeczywistość, która puka do naszych drzwi – czasem uprzejmie, a czasem jakby z łomem w ręku.
Nie jestem technofobem. Uwielbiam nowinki, rozwojowe eksperymenty, zabawy z algorytmami. Ale kiedy widzę, że AI potrafi pisać eseje, składać muzykę, a nawet rozpoznawać twarze szybciej niż człowiek – przypomina mi się T-1000. Ten niesamowity, płynno-metalowy terminator grany przez Roberta Patricka. Chłodny, beznamiętny, nie do zatrzymania. On już wie, że nas pokona – wystarczy tylko, że będziemy przekonani, że to niemożliwe.
Czy AI nas zniszczy?
Nie wiem. Ale wiem jedno: Terminator 2 to film, który nie tylko dał nam jedne z najlepszych scen akcji w historii kina (pościg w kanałach LA, rozwałka w Cyberdyne, finał w stalowni), ale też kazał się zatrzymać i pomyśleć. O tym, co robimy. Jakie narzędzia tworzymy. I czy naprawdę umiemy je kontrolować.
Twórcy i obsada:
Reżyseria i scenariusz: James Cameron (Obcy – decydujące starcie, Titanic, Avatar)
Muzyka: Brad Fiedel – jego motyw przewodni to już klasyka.
Obsada:
– Arnold Schwarzenegger jako T-800,
– Linda Hamilton jako Sarah Connor,
– Edward Furlong jako John Connor,
– Robert Patrick jako T-1000.
To film, który się nie starzeje. Przeciwnie – z roku na rok staje się bardziej aktualny. A jeśli dziś go wznawiamy w kinach, na Blu-rayach, czy oglądamy na streamingach, to nie tylko dlatego, że jest świetny. Ale dlatego, że być może przegapiliśmy jego przestrogę.
Ocena: 9/10
Za emocje, za refleksję, za pionierskie efekty i za to, że nigdy nie przestaje być potrzebny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz