Tę książkę czytałem pierwszy raz pewnie prawie 35 lat temu, kiedy nakładem Amberu trafiła do księgarń. Te czasy to był prawdziwy raj dla miłośników literatury grozy. Kolejne oficyny publikowały na wygłodzonym polskim rynku kolejnych autorów i setki tytułów. Niestety w mojej kolekcji (a kupowałem wszystko) mało co zostało, ale ostatnio w jednym z punktów, gdzie można wymieniać się książkami znalazłem "Obłęd na pokładzie" Briana Callisona, wydany w 1991 roku przez Amber.
Brian Callison słynął z sensacyjnych powieści marynistycznych, akcja tej także dzieje się na morzu, ale to opowieść grozy. Sięgając po "Obłęd na pokładzie" przed laty, liczyłem na coś, co naprawdę mnie porwie – w końcu marynistyczna historia z nutą tajemnicy brzmi jak przepis na świetną książkę.
Brian Callison dobrze buduje atmosferę – to trzeba mu oddać. Czuć niepokój, kiedy statek staje się miejscem, z którego nie ma ucieczki, a opisy są na tyle plastyczne, że można sobie wyobrazić, jak to wszystko wygląda. Dowódca próbujący ogarnąć sytuację czy marynarze walczący o życie to postacie, które da się zapamiętać. Ale coś mi tu nie grało. Fabuła, choć miała potencjał, momentami zaczynała się dłużyć. W końcu zaczęła nudzić... Niektóre fragmenty były za bardzo rozwleczone. Liczyłem na więcej dynamiki Ale dzielnie dobrnąłem ponownie do końca. Chociaż trwało to wiele miesięcy. Kiedy lecieliśmy na ferie, dzieciaki pytały - tato, przecież tę książkę brałeś też na wakacje... Na szczęście w tzw. międzyczasie zdążyłem przeczytać kilka innych 8-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz