Są filmy, które nie starzeją się dlatego, że nie próbowały być mądrzejsze, niż były. Broken Arrow to dokładnie ten przypadek. Zrealizowany w 1996 roku, wyreżyserowany przez Johna Woo (tego samego, który później zrobił Mission: Impossible II i wcześniej – niezapomniane hongkońskie strzelanki z Chow Yun-Fatem), film to czysta, pulsująca adrenalina. Nikt nie próbował tu udawać, że chodzi o cokolwiek więcej niż: wybuchy, samoloty, broń jądrową, helikoptery i faceta, który mówi rzeczy w stylu „nie mogę uwierzyć, że zabrałeś mi bombę!”
O czym jest ten film? Czyli fabuła w stylu „złapał Kozak Tatarzyna”
Major Deakins (John Travolta) i kapitan Hale (Christian Slater) – dwaj piloci myśliwca stealth – prowadzą ćwiczebny lot z bronią jądrową na pokładzie. W połowie misji Deakins zdradza i… kradnie bombę atomową. Tak po prostu. Hale zostaje wplątany w grę o najwyższą stawkę, próbując powstrzymać byłego towarzysza broni i uratować świat. To klasyczny duet: chłodny, wyrachowany psychopata kontra młody, idealistyczny bohater. Czy trzeba czegoś więcej?
John Travolta – świeżo po Pulp Fiction – gra tu czystą, narcystyczną wersję zła. Jego Deakins to uśmiechnięty, diabelski generał chaosu. Ten typ, który cytuje samego siebie i mógłby zabić człowieka za źle dobraną muzykę w samochodzie. Christian Slater jako Hale to bohater na miarę lat 90. – nieco ironiczny, nie do końca przekonany do swojej roli zbawcy, ale skuteczny.
Do tego Samantha Mathis jako leśniczka-terrorbusterka. Brzmi absurdalnie? Trochę. Ale to są lata 90., tu nikt się nie pytał "czy to realistyczne?”, tylko "czy to wygląda dobrze przy slow-mo z gołębiem w tle”.
Hans Zimmer zaserwował tu jeden ze swoich najciekawszych soundtracków lat 90. – z kultowym motywem gitarowym (później ponownie użytym w Szyfrach wojny). Utwór "Rope-A-Dope” to klasyk, który sam wystarcza, by przypomnieć sobie połowę fabuły. Zimmer zresztą był wtedy w formie: Crimson Tide, The Rock, Broken Arrow – oto święta trójca męskich soundtracków.
W Broken Arrow strzelają wszędzie i do wszystkiego – w tunelach, w kanionach, w kopalni i oczywiście – w pociągu. Końcówka na lokomotywie to jedna z lepszych finałowych sekwencji dekady. A kiedy Travolta rzuca z uśmiechem "Would you mind not shooting at the thermonuclear weapons?” – wiemy, że jesteśmy w domu.
Broken Arrow był jednym z najczęściej wypożyczanych filmów akcji w polskich wypożyczalniach VHS drugiej połowy lat 90. Wspomnienie tego tytułu to jak flashback do czasów, gdy logo Touchstone oznaczało coś jak pieczęć jakości: będzie naparzanka, będzie ogień i będzie cool.
"Tajna broń” to film, który nie udaje, że jest czymś więcej niż brawurowym widowiskiem akcji. Dla fana lat 80. i 90. to obowiązkowa pozycja – zrobiona z pompą, napisana z przymrużeniem oka i zagrana przez aktorów, którzy wiedzieli, że liczy się styl. Gdyby Michael Bay miał starszego, mądrzejszego brata, byłby nim John Woo w Broken Arrow.
Ocena: 7/10 – za gołębie, bomby i Travoltę w trybie "diabeł wcielony”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz