niedziela, 12 lutego 2023

Skinamarink. Najbardziej przereklamowany horror roku?

Czytając w piątek zapowiedź filmu "Skinamarink" (Kanada 2022) pomyślałem sobie: woow! Muszę ten horror zobaczyć. Reklama, że jest straszniejszy od "Paranormal Activity", którą to serię bardzo lubię i wiadomość, że jest on grany tylko w jeden weekend dodatkowo zachęcała. Szybko, więc kupiłem wejściówkę do warszawskiej Kinoteki...

Dodatkowo do kupienia biletu zachęciła mnie jeszcze informacja, że niektóre seanse są już wyprzedane. A jak jeszcze dodam, że bardzo dawno na horrorze w kinie nie byłem to sami rozumiecie, że oczekiwania były bardzo duże. W niedzielę wieczorem nie chciało mi się ruszyć z domu, ale jednak zmobilizowałem się i pojechałem (jak fajnie znowu mieszkać w dużym mieście, gdzie są kina!).

Byłem przed czasem, sala świeciła pustkami, ale szybko się zapełniała. Kilka minut po rozpoczęciu seansu, okazało się, że jest niemal pełna! Przymknąłem oko, że obok mnie siadła jakaś para "uzbrojona" w nachosy i napoje, których konsumpcji oddawała się w sposób dosyć głośny. Co ciekawe, młody mężczyzna zapytał swoją przyjaciółkę (?) o jednego ze znajomych i okazało się, że to mój dobry znajomy z czasów pracy we Wrocławiu. 

Ale przejdźmy do filmu. "Skinamarink" wyreżyserował i scenariusz napisał kompletnie mi nieznany Kyle Edward Ball. Pierwsze minuty filmu zaczęły mnie niepokoić, po kwadransie zacząłem się niecierpliwie wiercić. Po pół godzinie zacząłem szukać w telefonie informacji ile ta produkcja trwa... Kiedy zobaczyłem, że trwa 1:40 h trochę mnie zmroziło... Pierwsi ludzie zaczęli wychodzić, panowie obok mnie zasnęli, a para z drugiej strony rzucała wulgarne komentarze. Zastanawiałem się - wyjść czy zasnąć. Ale bałem się, że coś przegapię, a film rozkręci się... 

"Skinamarink" to opowieść o dwójce dzieciaków, których rodzice pewnego dnia znikają. We wstępie dowiadujemy się z rozmowy ojca, że kilkuletni chłopiec spadł, a według jego siostry wcześniej lunatykował. Później rodziców widzimy przez chwile, ale szybko znikają podobnie jak drzwi i okna w domu. Film jest nakręcony w bardzo surowy sposób. Akcja toczy się w 1995 roku, a zdjęcia wyglądają jakby były nakręcane kamerą kilkadziesiąt lat wcześniej. Są bardzo ziarniste i niewyraźne... Bardzo męczą długie nieruchome zdjęcia nieruchomych przedmiotów.  Nużące są też sceny jasnej ciemności (brzmi to absurdalnie, ale tak to wygląda) i czasami pojawiający się głos, raz wyraźny, innym razem przetworzony. Jest kilka scen naprawdę bardzo mocnych, ale daleko im do stwierdzenia "najbardziej przerażający horror roku". Dodatkowo film jest ciężko zrozumiały. Owszem, jeżeli później doczytasz, że został nakręcony, tak jak widziałyby i wyobrażałyby sobie te wydarzenia kilkuletnie dzieci, to myślisz sobie - no tak... 

Seans uświadomił mi, że chyba celowo ten film wprowadzono na ekrany kin tylko na jeden weekend, bo po recenzjach i opiniach w social mediach, trudno byłoby liczyć na zbyt wielką widownię... 

Produkcja tego filmu kosztowała 15 tys. dolarów, co pewnie Wam też uświadomi z czym możecie się zmierzyć...

Moja ocena: 2/10 

 



 


Brak komentarzy:

Szukaj na tym blogu

Archiwum bloga