To było jej ucho. A ona wyła z bólu i skręcała się w beznadziejnej walce spętanego ciała, o choć szansę na rozluźnienie uciskającego drutu. Krzyczała, a stwór krzyczał razem z nią...
Nie mogła dłużej krzyczeć, ani zawodzić. Nie mogła płakać, ani zatamować krwi płynącej z rany po odgryzionym kawałku ucha. Nie mogła też dosięgnąć obrzydliwego drapieżnika, który teraz siedząc w pozycji lotosu wydawał się sprofanowaną figurą jakiegoś szmatławego wcielenia Buddy. Buddy od medytacji szczurów i mistyki ciemnych korytarzy, zapleśniałych ścian i zarobaczonych tajemnic. Buddy śmierci.
Cisza wypełniła piwnicę i było to jeszcze bardziej męczące niż atak, albo wybuch furii u napastnika. Ale nic takiego się nie stało.
Stwór wstał. Zdało się jej, że trwali tak godzinę, albo dłużej. Zbliżył się do niej i zwinnym ruchem swych krogulczych palców uwolnił z drucianych wnyków.
Szarpnęła się na podłodze i potoczyła w bok, jak najdalej odsuwając od mężczyzny. „Może ten wariat chce mnie teraz zabić, ale tak, żebym się ku jego zadowoleniu broniła” - postanowiła zachować spokój, choć tętno pulsowało z hałasem w jej ciele i czuła, jak krew uderza do głowy.
Napastnik ustawił się dokładnie naprzeciw, ręce miał opuszczone i nic nie wskazywało na to, żeby w jego posiadaniu znajdowało się jakieś narzędzie zbrodni. Po prostu stał i nawet nie patrzył w jej kierunku.
- Użyję dość banalnego zwrotu i pewnie dobrze ci znanego: oto jest ciało i krew moja – rozłożył ręce. - Pewnie to oburzające, ale to najtrafniejszy zwrot, jaki słyszałem. Kiedyś ktoś mi to powiedział, a teraz ja doszedłem do kresu nocy i przekazuję to motto dalej – dokończył, choć wcale nie była przekonana, że słowa były dedykowane jej.
„Kurwa, jeszcze świr do tego” - westchnęła głęboko i resztką woli zmusiła swoje ciało do działania. Zaskoczyło ją, że mimo obrażeń i strachu znalazła dość sił, by rzucić się na tego wariata. Jeśli uda się jej ogłuszyć to coś, albo choćby odepchnąć na moment - może doskoczy do piwnicznej wyrwy, wyjdzie na górę, zacznie wzywać pomocy... Cokolwiek.
Nie bronił się. Rzuciła się na niego uzbrojona w ciężki obiektyw roztrzaskanego aparatu, celnie mierząc w sam środek czaszki. Przewrócili się, a wtedy kierując się wściekłością, furią, albo może tylko głębokim strachem (nigdy nie potrafiła wyjaśnić do końca tamtej chwili, ani opisać uczuć i pragnień, jakie pojawiły się nie wiadomo skąd, by zawładnąć jej świadomością) zaczęła jakby w akcie zemsty sama gryźć i szarpać ciało - jeszcze niedawno napastnika, a teraz bezbronnej, sztywnej ofiary. Uderzała jego głową raz po raz w piwniczną posadzkę. Przestała dopiero w momencie, kiedy zauważyła szarą maź wypływająca między połamanymi chrząstkami i kośćmi. Nie wyobrażała sobie do tej pory smaku ludzkiej krwi, a co dopiero smaku ludzkiego mięsa.
Ponury rytuał trwał do chwili, gdy opadła ze zmęczenia i wewnętrznej pewności, że już dość. Nie spoglądając na mężczyznę, ani na to, co z niego zostało - szybko wydostała się z podziemnej nory.
Na podwórku nic się nie zmieniło. Kocia rodzina dalej krążyła przy miskach. Na jej widok zwierzęta z miaukiem i prychaniem schowały się pod brezentową zasłonkę, którą ktoś zawiesił na dawnym stelażu balkonowego kwietnika. Trzymając się ścian i przytykając chustką zakrwawione strzępy ucha, szła w kierunku głównej ulicy. Nadal było cicho i szaro. Dzień dopiero się budził. To dziwne, bo myślała, że spędziła w piwnicy całe wieki. Zabrała ze sobą rozbity aparat, już na ulicy wyciągnęła z torby schowany telefon komórkowy i wykręciła numer zaprzyjaźnionej korporacji taksówkarskiej. Czekając na samochód patrzyła w kierunku opuszczonego sklepu. Była pewna, że ktoś ją obserwuje zza brudnych szyb. Chciała tam pójść, rozbić taflę szkła i najchętniej zabić tego dzikiego lokatora. „Wiedział, wiedział, wiedział” - powtarzała na okrągło.
Słońce powoli unosiło się nad dachami okolicznych kamienic. Pokryte zaśniedziałą miedzią i starymi dachówkami budowle stawały się w świetle jesiennych promieni przyjaźniejsze, pokazując swoją lepszą twarz. Na głównej arterii śródmieścia zaczynał się ruch i tworzył pierwszy korek.
- Miała pani jakąś nieprzyjemną przygodę? – kierowca z niepokojem i ciekawością zerknął w lusterko.
- To tylko drobne ugryzienie psa, który mnie przewrócił. Ale na pewno był szczepiony. Wie pan jak to jest w tych starych dzielnicach... – uśmiechnęła się do mężczyzny. Otworzyła aparat, sprzęt był uszkodzony, ekran podglądu lekko pęknięty, ale nadal działał. Włączyła odtwarzanie. Aparat zarejestrował wszystko, co działo się w piwnicy. Przypadek?
Na tylnym siedzeniu taksówki oglądała, jak w szale zjada wyszarpane kawałki twarzy swojego oprawcy. Pełna spokoju przymknęła oczy, przejechała językiem po podniebieniu i zębach czując w kubkach smakowych resztki mózgu i kawałki chrząstek.
Daję ci swoje ciało i krew... - tylko, po co? Tego dowiem się chyba niebawem – pomyślała.
(Pat)
Pierwszą część opowiadania Pat czytaj tutaj, drugą tutaj. A tutaj jej pierwsze opowiadanie Zmora.
Przypominam o konkursie na temat filmu Nocny pociąg z mięsem, którego premiera już w piątek!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz