poniedziałek, 20 października 2008

Zmora (w komplecie)

Po publikacji odcinkowej dzisiaj macie okazję zapoznać się ze "Zmorą" autorstwa Pat w całości.

(part I)
Pod tymi schodami na pewno mieszka Zmora – tak, jestem tego pewny. Brama mojej kamienicy to obskurna otchłań. Może jeszcze nie tak strasznie zaniedbana, jak potrafią być klatki w najstarszej części Śródmieścia, ale nie jest to normalne miejsce. Odkąd tu mieszkam, ściany głównego holu zawsze pokrywa lekka wilgoć. Zauważyłem jeszcze jedno – z sufitu w lewym górnym rogu „COŚ” się sączy. Mówię „coś”, bo to jakaś lepka, ciemna ciecz zupełnie nieprzypominająca wody, nawet takiej, co wybija ze starych przerdzewiałych rur. I ten cholerny zapach: podgniłych liści, zmieszany z kocią uryną i jeszcze czymś, w stylu grzybów... może, sam nie wiem. Tak, więc codziennie, jednym susem staram się pokonać całe to mroczne przejście. Dopiero na schodach mogę odetchnąć i poczuć się bezpiecznie. Bo trzeba przyznać, na wyższych kondygnacjach budynek jest naprawdę stylowy i już nie tak mroczny.
Tyle, że ta Zmora spędza mi sen z oczu. Pierwszy raz zauważyłem – nie, poczułem jej obecność, w pewien letni wieczór. Wcale nie było ponuro, nie padał deszcz, ani nie wracałem zbyt późno do domu. Przechodząc w kierunku schodów usłyszałem pod schodami szelest. W tamtym miejscu zawsze jest ciemno, więc trzymając się ściany ostrożnie wszedłem w zapuszczony zaułek, miejsce nieodwiedzane przez mieszkańców mojej kamienicy.
Sterty starych papierów, porzucone puszki po piwie i jakieś inne pokryte satyną wieloletniego kurzu graty walały się wszędzie i każdy kolejny krok powodował hałas. Im byłem bliżej, tym bardziej upewniałem się, że nie tylko ja brnę po tej stercie rupieci. Aż w końcu, tuż pod spadzistym kątem podstawy drewnianych schodów dostrzegłem kawałek tego czegoś. Chyba nie chciała abym ją zobaczył, bo całe zdarzenie trwało zaledwie sekundę, ale to wystarczyło. Zanim ten fragment pomarszczonej i pokrytej czymś w rodzaju łuski (a może to były bruzdy wypełnione brudem?) oraz chyba zaopatrzonej w szpony, niewielkiej dłoni zniknął w ciemnościach. Przez chwilę wstrzymałem oddech. Nie boję się takich rzeczy. One zazwyczaj są zupełnie nieszkodliwe i żywią się naszym wewnętrznym strachem – jeśli go okażemy, a poza tym pozostają zupełnie bezbronne.
Dlatego zostawiłem ją w spokoju. Pomyślałem, że to jedna z tych szczurowatych postaci dogorywających w ciemnych fałdach świata, którego już nie rozumieją.
Ale ona wróciła do mnie którejś nocy. I wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że to nie jest przypadek....

(part II)
W ciemnym rogu sypialni, tuż pod samym sklepieniem sufitu. Pokój był wyciemniony. Zasłoniłem szczelnie okna, aby nikt nie przeszkadzał mi w mojej pracy. Nie lubiłem podglądaczy, nawet wówczas, gdy siedziałem bez ruchu w fotelu i tylko obrabiałem przedmioty. W tym życiu grunt to zachowanie lekkiej anonimowości i neutralnej atrakcyjności. Tak, by nikt nie zwracał na nas uwagi.
Zmora wcale nie przyszła o północy. Był zmierzch, ale jeszcze noc nie wypchnęła resztek dnia poza nawias doby. Poznałem ją po tych szpetnych dłoniach. Była mała, pokurczona, ze skołtuniałymi włosami. Nie potrafiła mówić, stąd domyśliłem się, że jest zupełnie zaskoczona swoją formą i tak naprawdę jeszcze nie dotarło do tego „czegoś”, że znalazło się na zupełnie innym levelu bytu. Schwyciłem ją bez problemu, leżała teraz bezbronna na podłodze i z rozbawieniem szturchałem ją czubkiem buta. - Skąd się tu wzięłaś? Chyba nie przywlokłem cię ze sobą? Takie niedociągnięcia mi się nie zdarzają – mówiłem bardziej do siebie niż do tego niedorozwiniętego stworzenia. Była w stanie tylko jęczeć i kotłować się. Degrengolada. - Należysz do kogoś? - nagle w mojej świadomości pojawiła się pewność: - ...ktoś cię przysłał.
Nie było sensu bawić się z nią dłużej. W tej branży trzeba szybko działać i nie zastanawiać się nad konsekwencjami. Wszyscy musimy walczyć o przeżycie. Zdawałem sobie tez sprawę z tego, że pozostawienie jej dłużej w bliskości może ściągnąć na mnie kłopoty. A przecież nie po to włożyłem tyle pracy, by odciąć się od tego zgniłego i mrocznego gówna, żeby zostać zdemaskowanym przez własną nieuwagę.
- Zabicie cię wcale nie będzie przyjemnością. Będzie nudą. Jesteś tak mało istotna, że nawet nic na tym nie skorzystam. Nie bierz tego do siebie, ale nie mogę sobie zawracać tobą głowy – schwyciłem ją za obrzydliwy kołtun i zawlokłem do łazienki... To pomieszczenie miało sugerować pokój kąpielowy. Jednak na moje potrzeby nadałem mu nieco inny charakter. Wyposażyłem w wartość dodaną. Popchnąłem drzwi i uśmiechnąłem się do siebie, bo byłem pewien wrażenia, jakie zrobi wnętrze tego przedsionka czystego piekła na moim szkaradnym gościu. Trzymając blisko siebie szamoczącą się zmorę zachwyciłem się po raz setny krajobrazem, który sam ukształtowałem. Po obu stronach długiego pozbawionego okien pomieszczenia, na zamocowanych w suficie hakach wisiały przyrządzone już korpusy żywych (w chwili złapania) i martwych (w chwili wykopania) ciał. Podłogę profilaktycznie wyłożyłem folią, ponieważ brzydziłem się tej otoczki rozkładu. Choć to dzięki niej żyłem. I kiedy tak przytrzymywałem mojego nieproszonego gościa, nagle coś się zmieniło. Zdało się mi usłyszeć jej chaotyczne myśli. Panikę, strach i wzywanie kogoś na ratunek. To było ciekawe doświadczenie. Tyle, że skoro ja mogłem usłyszeć ją, to ona złapała kontakt z moim prawdziwym (ech, cóż to znaczy w sumie) ja...
- Myślałeś, że cię nie znajdziemy? - usłyszałem tuż obok siebie jakiś głos. Znajomy głos.
- Sigil? - odwróciłem się z niedowierzaniem. Nie, tego było za wiele.

(part III)
Wcale nie uciekałem, nie ukrywałem się. Po prostu nie tolerowałem „Ich” świata. Nie kupowałem tego, że jest to jakoby „nasz” poziom wspólnego bytu. To prawda: moja siła i wieczność mogły trwać tylko i wyłącznie dzięki przestrzeganiu „Tych” praktyk, ale ta zgnilizna, mrok, to wieczne litowanie się nad sobą, melancholia i feudalne podporządkowanie Istotom Starszym to... to było zupełnie paranoicznie. Ja nawet nie przepadałem za ciemnością. A szwendanie się po ponurych lochach, zaciekłych rdzą i brudem kątach nie należało zupełnie do moich faworytów. I teraz spotkanie z Sigil, Tym, a raczej (bo ostatnio była to Ona)...
- Mylisz porządki Sigil – uśmiechnąłem się pewnie do swojego nowego gościa – nigdzie nie jest napisane, że muszę spowiadać się ze swoich planów...
- Nie bluźnij wspominając spowiedź – Sigil cedziła słowa powoli – tacy jak ty nawet nie wiedzą, co to znaczy... Złamałeś wszystkie zasady. Zabijałeś żywych w większych ilościach niż ci pozwolono, zjadałeś martwych, bo wciąż byłeś żądny siły – wskazała głową na wiszące w mojej domowej rzeźni ciała.
Nigdy jej nie rozumiałem, dlaczego nie potrafiła docenić mojej kolekcji. Mojej indywidualności. Nic tylko prawa, zasady, Starsi... których nawet nie widziałem. To wszystko bzdury.
- Dość tej nadętej gadki – przerwałem jej spokojnie – prawda jest taka, że nie możesz znieść mojej samodzielności i niechęci do tej całej beznadziejnej oprawy naszego bytu.
Męczyło mnie to spotkanie. Obecność obskurnej zmory telepiącej się w kącie. Przerysowanej Sigil z jej białą twarzą i fioletowymi oczyskami. Wystarczył mi w zupełności widok zacieku na ścianach mojej kamienicznej klatki, jeśli chodzi o wstręt.
Sigil przechwyciła moje myśli.
- To, co cię tak bardzo obrzydza pochodzi od ciebie. Przecież to posoka sącząca się z twego schowka – zaśmiała się głośno. - Nienawidzisz ciemności, a sam ją czynisz. Brzydzisz się naszego rzemiosła, ale to ono daje ci życie – zawiesiła głos, a jej posępny wyraz twarzy nabrał złośliwej ostrości – a teraz ja przyszłam odebrać, co nasze. Bo my dajemy i możemy odebrać. Wiesz, to tak jak w Biblii.
Podeszła do zmory i pomogła jej wstać. Stanęły na przeciwko mnie. Pomyślałem, że zabicie ich dwóch nie będzie aż tak bardzo trudnym zadaniem, być może nawet Sigil zdziwi się jak wielką moc potrafiłem zdobyć. Choć oczywiście po tym incydencie reszta tych świrów nie da mi spokoju i najprawdopodobniej będę musiał opuścić swoje dotychczasowe lokum. Cóż, podejmowanie ryzyka wiąże się z niebezpieczeństwem, ale gdybyście zdawali sobie sprawę jak wysoka była wygrana. Tylko niewolnicy nie ryzykują. A więc do dzieła. Zamknąłem na chwilę oczy i pozwoliłem, aby ta inna część mojej natury ukazała się moim drogim gościom. Dotknąłem dłońmi twarzy. Teraz i moje ręce były szponami, a zęby zamieniły się w sine i bardzo ostre siekacze. Mięso Sigil na pewno będzie doskonałą esencją...
- Głupcze, zrobiłeś to... - szept Sigil dobiegł mnie gdzieś z oddali, przebił się przez kaskadę ostrych dźwięków towarzyszących metamorfozie. Otworzyłem oczy i spostrzegłem zmorę jak chwyta mnie za ramiona i wpija się w mój kark. Nie mogłem nic zrobić. Żadnego ruchu. Skamieniała bezsilność. Cała moja istota zaczęła się kurczyć i czułem jak powoli zostaję wchłonięty przez tego niepozornego stwora, którego istotę i rolę dopiero teraz w pełni zrozumiałem.
Sigil spokojnie czekała na zakończenie tej makabreski. Kiedy zmora opadła bez sił szturchnęła ją końcem szpiczastego buta. - Zostaniesz w tej piwnicy pod schodami. Kiedyś ktoś po ciebie przyjdzie, na razie masz czas na przemyślenia – znów się zaśmiała.
Zmora była moją ofiarą, której nie dobiłem, a oni przerobili ją na tępego zabójcę. Bo tylko taka forma mogła stanowić zagrożenie i to tylko wtedy, kiedy ukazałem swoje drugie „ja”.
Przeczekam w tej ciemnej norze, przeżyję, choć pomyślicie, że to niemożliwe. Czasem będziecie o mnie pamiętać, zwłaszcza podczas nocnych powrotów przez ciemne klatki schodowe, gdzie pod schodami coś dziwnie szeleści. Nie zaglądajcie tam.

Pat październik 2008

Brak komentarzy:

Szukaj na tym blogu

Archiwum bloga