wtorek, 16 września 2025

"Wzgórze psów”: Żulczyk w swojej najmroczniejszej formie

Czytanie "Wzgórza psów" Jakuba Żulczyka (Świat Książki 2025) po obejrzeniu serialu to doświadczenie osobliwe. Z jednej strony zna się już bieg zdarzeń, czuje się, że wie się, kto co zrobił i jak to się skończy. Z drugiej — to właśnie ten dystans pozwala w pełni zobaczyć, jak bardzo Żulczyk jest pisarzem języka, a nie fabuły. I chyba dlatego tę książkę czytałem długo, niemal od maja — nie z braku zainteresowania, ale z potrzeby zanurzenia się w niej na własnych warunkach, z pominięciem rytmu narzuconego przez ekranizację.

Serial, choć klimatyczny i dobrze zagrany, działa skrótem — pokazuje zbrodnię i jej konsekwencje, ale nie pozwala długo pobyć w środku tej dusznej, gnijącej atmosfery prowincjonalnego miasteczka. Żulczyk daje to z nawiązką. W prozie pozwala rozlać się opisom miejsc, zapachów, przemocy, cichych układów i dawnych win — tworzy świat, w którym wszystko gnije, także ludzie. To nie jest kryminał w klasycznym sensie. To opowieść o rozpadzie więzi, o tym, jak przemoc przechodzi z pokolenia na pokolenie, i o tym, jak trudno wrócić do miejsca, które się odrzuciło.

Na tle tej ciemności szczególnie mocno uderza opis gwałtu i zabójstwa młodej dziewczyny — scena brutalna, ale nieepatująca, napisana tak, by nie było w niej żadnego sensacyjnego błysku. To nie jest zbrodnia jako zagadka. To zbrodnia jako rana, która nie chce się zabliźnić. I właśnie w tym Żulczyk jest najlepszy — w pokazywaniu, że niektórych ran nie leczy się dochodzeniem, tylko samotnym milczeniem.

Bohater wracający do rodzinnego miasta — niby zużyty motyw — w wykonaniu Żulczyka staje się opowieścią o niemożności ucieczki. Główny bohater nie tyle chce rozwikłać tajemnicę, co zrozumieć, dlaczego wszystko się rozpadło — a im dalej brnie, tym bardziej widać, że sam też jest częścią tej zgnilizny. W serialu to ginie — bohater ma cel, tempo, kierunek. W książce miota się, gubi, cofa. To dużo ciekawsze, ale też trudniejsze w odbiorze.

Wzgórze psów wymaga cierpliwości. Nie daje szybkiej gratyfikacji, ale w zamian oferuje coś więcej — niepokój, który zostaje długo po zamknięciu książki. I dlatego, mimo że czytałem ją bardzo długo i momentami z trudem się w nią wkręcałem, dziś uważam ją za jedną z najmocniejszych rzeczy, jakie napisał Żulczyk. Tam, gdzie serial był mroczny, ale zamknięty w estetycznej ramie, książka zostawia otwarte rany.


 

Brak komentarzy:

Szukaj na tym blogu

Archiwum bloga