niedziela, 6 kwietnia 2025

Igor Brudny wraca w "Zarazie"

Wróciłem do Igora Brudnego po dłuższej przerwie – nie powiem, trochę się stęskniłem za tym twardym gliną z Warszawy, który zawsze pakuje się w kłopoty większe, niż ktokolwiek mógłby przewidzieć. Zaraza, czwarty tom serii Przemysława Piotrowskiego, trafił w moje ręce po tym, jak "Cherub" zostawił mnie z mieszanymi uczuciami – niby mocne zakończenie trylogii, ale coś mi tam zgrzytało. No i co? Powiem Wam, że "Zaraza" (Wydawnictwo Czarna Owca 2021)  mnie zaskoczyła. W pozytywnym sensie. Ale po kolei.

Po "Piętnie" byłem zachwycony – ten mrok, brutalność i zagadka, która wciągała jak bagno (nomen omen, patrząc na późniejszy tom).

"Sfora" podkręciła tempo, choć momentami czułem, że Piotrowski trochę za bardzo szarżuje z twistami. "Cherub" z kolei był dla mnie jak rollercoaster – świetny, ale pod koniec miałem wrażenie, że autor chciał zamknąć historię, a jednocześnie zostawić furtkę na więcej. I oto mamy "Zarazę" – książkę, która pokazuje, że Brudny jeszcze nie powiedział ostatniego słowa, a Piotrowski wciąż ma pomysły, jak wycisnąć z tej serii emocje.

Fabuła? Igor dochodzi do siebie po tym, co przeżył w "Cherubie". Nie jest w najlepszej formie – fizycznie i psychicznie oberwał tak, że aż mi go było żal. Ale wiecie, co jest w nim najlepsze? Nie odpuszcza. Nawet jak świat wokół niego się wali, a Zielona Góra znowu staje się areną dla jakiegoś chorego psychopaty, Brudny wstaje i robi swoje. Tym razem mamy mordercę, który zostawia ofiary bez kropli krwi – brzmi jak coś z horroru, prawda? I faktycznie, jest w tym klimat, który przypomina mi stare, dobre slashery, gdzie zło czai się w cieniu, a napięcie buduje się z każdą stroną.

Julia Zawadzka, partnerka Igora, też ma swoje pięć minut. Po przenosinach do Zielonej Góry próbuje ogarnąć nowe śledztwo, ale utyka w martwym punkcie. Ich relacja w "Zarazie" jest bardziej dojrzała, mniej chaotyczna niż wcześniej – czuć, że oboje się dotarli, choć życie wciąż rzuca im kłody pod nogi. Piotrowski dobrze to rozegrał, bo nie przesadził z melodramatem, a jednocześnie dał im przestrzeń, żeby pokazać, jak bardzo się zmienili od "Piętna".

Co mi się podobało? Przede wszystkim tempo. Po przerwie od serii bałem się, że nie będzie tak ciekawie, ale nie – "Zaraza" wciągnęła mnie od pierwszych stron. Jest mrocznie, jest brutalnie, ale nie na siłę – Piotrowski wie, jak dawkować grozę, żeby nie przesadzić. zagadka kryminalna? Skomplikowana, momentami wręcz zagmatwana, ale to dobrze – lubię, jak autor nie podaje mi wszystkiego na tacy. No i ten klimat Zielonej Góry – serio, po tej serii nigdy nie spojrzę na to miasto tak samo. Piotrowski robi z niego prawdziwe piekło na ziemi.

Minusy? Jeśli miałbym się czepiać, to czasem miałem wrażenie, że Brudny za szybko wraca do formy – po tym, co przeszedł, powinien być wrakiem człowieka znacznie dłużej. Niektórzy mogą też narzekać, że Zielona Góra znowu jest epicentrum zbrodni – no ile można, prawda? Ale mi to nie przeszkadza, bo Piotrowski potrafi to sprzedać tak, że wierzę w każdą kolejną makabrę.

Podsumowując: "Zaraza" to powrót w wielkim stylu. Nie jest to może "Piętno", ale zdecydowanie przebija "Sforę" i stawia się na równi z "Cherubem". Jeśli lubicie kryminały z dreszczykiem, gdzie krew leje się strumieniami, a bohaterowie mają więcej blizn niż zdrowego rozsądku, to bierzcie się za to bez wahania!


 

Brak komentarzy:

Szukaj na tym blogu

Archiwum bloga