Steven Seagal nie gra – Steven Seagal jest. W Liberatorze (Under Siege, USA 1992), bez wątpienia najlepszym filmie w jego dorobku, wciela się w Caseya Rybacka – skromnego kucharza na pokładzie słynnego pancernika USS Missouri. Tylko że nie takiego zwykłego kucharza…
Tytuł Liberator to wymysł polskich dystrybutorów, a w oryginale film nosi tytuł Under Siege. I tu warto się zatrzymać: wbrew opisom z tylnych okładek VHS, USS Missouri to nie był krążownik, lecz pancernik typu Iowa, jeden z najpotężniejszych okrętów wojennych w historii US Navy. To właśnie na jego pokładzie podpisano akt kapitulacji Japonii w 1945 roku.
Wróćmy jednak do akcji – tej tu nie brakuje. Okręt zostaje przejęty przez grupę terrorystów pod wodzą szalonego eks-CIA-mana (Tommy Lee Jones, w formie na granicy pastiszu) i skorumpowanego oficera (Gary Busey w przerysowanej, ale pamiętnej roli). Nieświadomi, że na pokładzie mają byłego komandosa Navy SEALs, który zna statek od podszewki i nie odpuści.
Seagal nie traci tu czasu na filozofię zen czy kręcenie rąk – załatwia sprawy szybko, precyzyjnie i z typowym dla siebie brakiem mimiki. Ale to działa. Dzięki świetnemu tempu, dobrze zrealizowanym scenom walki i zaskakująco przyzwoitej reżyserii Andrew Davisa (późniejszy Ścigany z Harrisonem Fordem), film pozostaje klasą samą dla siebie w kategorii „sensacja na pokładzie”.
W tle przygrywa muzyka Gary’ego Changa, która dobrze podbija napięcie, a klaustrofobiczna przestrzeń pancernika robi robotę. Są wybuchy, pojedynki, krwawe rozwałki i… Erica Eleniak wyskakująca z tortu, czyli obowiązkowy ukłon w stronę fanów kina VHS z lat 90.
Dla kogo?
Dla każdego, kto pamięta, że Seagal kiedyś naprawdę był gwiazdą i miał niezłe kopnięcie, a filmy akcji miały prosty przekaz: jest zło, jest broń, jest porządek do przywrócenia. Dla tych, którzy w kinie akcji cenią konkret, a nie przesyt efektów CGI. I dla miłośników pancerników – prawdziwych, nie krążowników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz