Mgła ciężko spowijała park, mleczne kłęby opadły wokół pni drzew tworząc niekończący się dywan. Z daleka wyłaniała się ciężka sylwetka niewielkiego kościoła, dawnej cmentarnej kaplicy dostosowanej do współczesnych potrzeb okolicznych mieszkańców.
Kamienny trakt przecinał rozłożysty park dokładnie na pół. Była to najkrótsza droga prowadząca z głównej obwodnicy miejskiej na to oddalone od reszty miasta osiedle. Nic nie pozostało z przedwojennej architektury tego miejsca, ale wybrukowana starą ciężką kostką trasa przetrwała. Wchodząc do parku pozostawiła za plecami tętno miasta, jego nerwowość, kolorową natarczywość i cały tydzień. Jesienny wieczór, piątek. Koniec. Szła szybkim truchtem nie obracając się za siebie ani razu. Znała trasę doskonale i można powiedzieć przemierzyła ją dosłownie tysiące razy o każdej porze doby. Dziś wracała z niechęcią. Podążała do domu zmarłych przyjaciół.
To dziwne uczucie, pełne grozy, żalu i smutku. Kiedy pamięta się życie i jego gwar, trudno pogodzić się z lepką zawiesiną śmierci. Z bezruchem. Tego dnia otworzy drzwi kluczem, który został jej podarowany z zaproszeniem i prośbą o opiekę nad pozostawianym samotnie mieszkaniem, w czasie, gdy jego właściciele przemierzali kolejne dalekie zakątki świata. Zawsze czegoś szukali. Ale co miało być tym celem? Tego nie widziała i oni też nie znali odpowiedzi. Mówili, że kiedy w końcu znajdą to miejsce, atmosferę oraz czar – od razu zyskają pewność. A jeśli to wszystko było złudą, jeżeli ich podróże nie miały sensu? Nie zginęli na azjatyckim stepie ani w afrykańskich górach czy też błąkając się peruwiańskimi szlakami. Zabił ich własny samochód, kompletnie nieprzystosowany do zderzenia z masywnym pikapem prowadzonym przez lekko pijanego imprezowicza w pewien odległy już weekend.
Dreszcze przebiegły po jej plecach. I teraz ma tam pójść, wejść, spakować ich osobiste rzeczy, bo dom zostanie sprzedany. Konary drzew bezgłośnie kiwały się na tle nasyconego głębokim granatem nieba. Za wcześnie na mrozy, jesienna wilgoć panoszyła się wszędzie, a dysproporcje temperatury sprzyjały mgłom. Najpiękniejszą o tej porze roku, kiedy listopad uwodzi swoich nielicznych wielbicieli szybko zapadającym zmrokiem, wielobarwnym rozkładem liści i sunącą się mistyczną mgłą. Szła trasą, która napawała ją zawsze radością i zaskakiwała swoim nostalgicznym pięknem. Niegdyś to miejsce wypełniały liczne nagrobki cmentarne, ale po wojnie przebudowano całość i utworzono w tym miejscu park. Mogłaby przysiąc, że na zmarłych nie zrobiło to żadnego wrażenia, ponieważ nie spotkała się nigdy z żadną plotką, ani nawet opowieścią dla niegrzecznych dzieci. A bywała w tej okolicy już we wczesnym dzieciństwie. „Co się z wami stało?” - pomyślała o zmarłych tragicznie przyjaciołach. Potrząsnęła głową, nie chciała więcej już rozpaczać ani analizować przeszłości. Zostało jej jeszcze do pokonania pięćset metrów, po czym znajdzie się na przyjaznej oświetlonej promenadzie rozpoczynającej osiedle. We mgle, przed sobą zobaczyła lekko kiwające się małe światełko. Ramiona podniosły się w bezwiednym skurczu, a serce zabiło szybciej. W tej samej chwili z mgły wyłoniła się sylwetka spóźnionego rowerzysty, który dzwonkiem sygnalizował swój przejazd. Odsunęła się na bok i głośno odetchnęła. Takie ponure myśli mogą rozchwiać nawet największego sceptyka. Przystanęła na chwilę, aby poprawić przerzuconą przez ramiona torbę i spojrzała w głęboką czeluść parkowej przestrzeni. Między drzewami, w gąszczu wąskich alejek unosił się wyraźny kłąb mgły. Jak gdyby jej kawałek oderwał się z jakiegoś powodu od zwartej płaszczyzny dywanu i zaczął się wznosić ku górze. Nigdy nie widziała takiego zjawiska. Biały lej podniósł się na dwa metry i ukształtował w wyraźny słup. Przestało się jej to podobać i miała na dziś wieczór dość przeżyć metafizycznych. „Nikt normalny nie spotyka żadnych duchów” - utwierdziła się w swoich przekonaniach. Zaczęła odchodzić powoli w kierunku świateł, ale ciekawość była silniejsza. Po paru nerwowych krokach obróciła się. W tamtym miejscu nie było śladu po zagadkowym zjawisku. Przełknęła ślinę i poczuła suchość w gardle. Nerwowo rozglądnęła się na boki. Z oddali, jakby dokładnie podążając jej traktem zbliżała się w jej kierunku mleczna plazma. To już nie był abstrakcyjny słup. Ciemność wypluwała z siebie wielowarstwowy, półprzezroczysty twór, postać zjawy uwitą z mgły. Miała pewność, że widzi ludzki kształt – albo coś, co niegdyś należało to człowieczej sylwetki. Trupio bladą twarz, komiksowo groteskową w swej nierealności, płynne niby-ruchy ducha i ramiona wyciągnięte przed siebie. To było coraz bliżej.
Ból, jaki pojawił się w tej samej chwili sparaliżował jej oddech. Mrowienie lewej ręki zamieniło się w straszny ucisk, a paląca rozlewająca się po całej klatce piersiowej tortura zablokowała oddech. Upadła na kolana i zaczęła się dławić. Mózg i świadomość powoli pogrążały się w czerwonej poświacie. Zjawa czy to, co za nią wzięła zrównały się z jej ciałem, zamykając wokół pole widzenia, tworząc mglistą barierę, z której być może powinien wyłonić się inny świat. Nie mogła tego zobaczyć, ani zastanowić się nad tym.
Leżała twarzą wbitą w grubą warstwę wilgotnych liści, kiedy jej serce przestało bić.
(Pat)Czytaj inne opowiadania Patrycji: "Sekcja Z", "Zmora" i "Mroczny świt" .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz