poniedziałek, 3 listopada 2008

Mroczny świt w całości

W odcinkach już mogliście przeczytać najnowsze opowiadanie Pat. Teraz jest okazja zapoznać się z nim w całości nie szukając poprzednich części.
Drzwi zamknęły się z nieprzyjemnym trzaskiem. Cięcie. Tam z tyłu został hałas kończącej się powoli nocy. Stanęła twarzą w twarz z ciszą skradającego się świtu. Przez chwilę myślała o tym, aby obrócić się plecami do dnia i wrócić do ciepłej, pachnącej dymem papierosowym i alkoholem knajpy.
Koniec z tym. Każda noc się kiedyś kończy. Nie każdy dzień może przynieść za to radość.
Sprawdziła czy przewieszony przez ramię aparat fotograficzny jest na miejscu. Raz, dwa, trzy. Obiektyw, zabezpieczenie, stan baterii. Rusza na łowy. Mniej więcej za trzydzieści minut noc przestanie czarować i zasłaniać banalność naszego życia, ale nikt tego nie zauważy. Miasto jeszcze śpi. W szarej poświacie jesiennego poranka liczyła na szczególne obrazki z życia miasta, egzystencji na pograniczu. Dokładnie takiej jak ta wyjątkowa chwila pomiędzy nocą i dniem. „Pomiędzy życiem, a śmiercią” – przeszło przez jej myśli. Alkohol i wypalone papierosy powodowały, że jej krok nie był stabilny, a zmęczenie całonocnym siedzeniem przy barze dawało się we znaki. Ruszyła na przód, wybierając kierunek starych śródmiejskich uliczek, powoli tracących swój koloryt i dekadencję rozkładu zastępowaną przez zrewitalizowane elewacje, nowoczesne okna i kolorowe witryny nowych sklepów i kawiarni. „Ale zanim skończy się ta wielka operacja plastyczna mojego miasta uwiecznię w pamięci jego wszystkie zmarszczki, bruzdy i przebarwienia”. Taka była misja i tak miał wyglądać ten projekt – Miasto po śmierci i przed życiem.
Ta ulica nie różniła się od dziesiątek innych do niej podobnych. Może tylko perspektywa była bardziej niesamowita. Na końcu wysokich rzędów ponurych kamienic oblepionych pstrokatymi balkonami widać było kawałek parkowego skweru i dwie wysokie wieże remontowanego kościoła. Barczysty budynek rozłożył się w parku jak olbrzymie monstrum zupełnie niepasujące do oszczędnej zieleni, delikatnego oczka wodnego i obumarłych chwilowo klombów kwiatowych. Bryła była tak ciemna, że żaden wschód słońca nie mógł do końca oświetlić tego miejsca. Jednocześnie cała kompozycja była wyjątkowa. Na pozór niewspółgrające ze sobą elementy tworzyły wyjątkową mozaikę porządków innych światów. I każdy z nich walczył o palmę pierwszeństwa. Przy witrynie opuszczonego antykwariatu zrobiła pierwsze zdjęcie. Wybita szyba, drzwi zablokowane metalową sztabą i porozrzucane książki w skromnym wnętrzu. Resztki jakiś niepotrzebnych nikomu broszur. Bez wartości, choć każda z ich stron była pokryta drogocennym słowem. Spojrzała w drugą stronę, w idealnej chwili, aby zdążyć uchwycić młodego pijaka wracającego z nocnej eskapady, który mimo kompletnego upojenia próbował w bramie odpalić sobie papierosa (bezskutecznie). Brakowało jej elementu zaskoczenia. Zaglądnęła na najbliższe podwórko, gdzie zwróciła jej uwagę kocia rodzina kłębiąca się wokół wystawionych pośpiesznie misek. Kocie futerka stanowiły przeciwwagę dla odrapanych murów. Zrobiła całą serię ujęć. Wycofując się cicho spojrzała na półprzymknięte drzwi starego sklepu, gdzie w głębi paliło się światło. Ktoś zamieszkiwał ten opuszczony lokal, najprawdopodobniej korzystając z braku zainteresowania władz okolicą po częściowym wysiedleniu, a przed remontem. Zdecydowała się na jedno ujęcie. Tylko jedno małe klik, a potem sesja mrocznego kościoła w promieniach październikowego słońca.
-Nie wiesz, że tu nie można zaglądać – warknęła jej na powitanie jakaś postać. Mężczyzna był od niej dużo niższy i zasłaniał swoją zgarbioną posturą wnętrze.
-Tylko jedno zdjęcie, piątka na tanie fajki i idę – zaproponowała ugodowo.
-Sram na pety. Palą je żywe trupy -zarechotał.
Zdziwiła ją ta wulgarna błyskotliwość, ale to było fajne.
-Daj spokój, ja nie z gazety – chciała załagodzić sytuację. Musiała mieć to zdjęcie.
-O spokój martw się ty, głupia - parsknął mężczyzna – uciekaj stąd do miasta, tam – kiwnął głową w kierunku centrum – i nie leź w te ruiny więcej. Jest tyle pięknych rzeczy do sfotografowania – wskazał brudnym palcem na jej aparat.
Wzruszyła ramionami. I tak udało jej się coś uchwycić. Zostawiła mamroczącego nielegalnego lokatora i ruszyła w kierunku podwórkowych oficyn. Jakby na przekór. Nagle cisza oplotła ją z każdej strony. Słyszała skrzypnięcia starych schodów i terkot powyginanych blach na parapetach i balkonach. Odwróciła się. Drzwi od opuszczonego sklepu pozostały zamknięte.
Nawet nie zdążyła krzyknąć, kiedy coś wciągnęło ją z impetem do piwnicznej otchłani. Smród wilgoci i kurz sprawił, że nie mogła złapać oddechu. A wtedy coś uderzyło ją z całej siły w głowę. W tępo pulsującym rytmie bólu zapadła się w niebyt.

Uderzenia, kopniaki i ugryzienia spadły na każdy centymetr jej ciała. Głowa, nogi, dłonie, tułów – nic nie zostało oszczędzone. Jakby maszyna do rozdzielania bólu chciała najsprawniej wywiązać się ze swojego zadania. „Dlaczego?!” - chciała krzyczeć, ale gardło dławiła ślina i krew z rozbitych ust. Przez chwilę miała wrażenie, że przegryzła sobie język, ponieważ kawałek mięsa współgrający przy artykułowaniu słów zamienił się w odrętwiały ochłap. I kiedy nagle przestała odczuwać cokolwiek - zamarzyła o śnie. O tym, by koszmar okazał się być tylko senną marą, źle strawionym jedzeniem i pokłosiem zbyt dużej dawki wypitego alkoholu.
Jakieś smrodliwe cielsko naparło na nią z całej siły, przygniatając do podłogi, krępując ruchy i tak już prawie martwego z bólu, materialnego kawałka jej samej.
Spuchnięte oczy próbowały zobaczyć cokolwiek w mroku piwnicy. Nie wiedziała czy długo była nieprzytomna. Na pewno był dzień, bo przez wyrwę, którą została wciągnięta w pułapkę, wpadała dość jasna smuga światła. W sam raz żeby zobaczyć własne, skrępowane dokładnie drutem nogi. Wygięte do tyłu ręce również były unieszkodliwione. W twarz wgniatały się kawałki gruzu i resztki jakiś wilgotnych papierów. Wokół potwornie śmierdziało.
Chciała, choć lekko się poruszyć, żeby przekonać się czy nie ma jakiś złamań. Udało się. Szarpiąc na boki obolałą głową zobaczyła w piwnicznym kącie napastnika. Siedział w kucki, nerwowo podrygując i z głośnym mlaskaniem jedząc. Szybko zauważył, że powróciła jej świadomość. Nie wstając zbliżył się do niej. Zauważyła, że takich ruchów nie może wykonywać człowiek. Stwór na poły pełznął, na poły przesuwał się do przodu przy pomocy przednich kończyn, nie przerywając przeżuwania.
- Kiedyś byłem jak ty, jak ty... taki sam. Kiedyś… - wyseplenił ludzkim głosem, zrozumiałym językiem, a ona zobaczyła przed sobą twarz szarą, zwyczajną, zaniedbaną latami spędzonymi w degenerujących warunkach. Odetchnęła. Mimo grozy i beznadziejności sytuacji uspokoił ją widok człowieka.
- Nie wiem kurwa, kim jesteś, nie wiem, o co ci chodzi. Jak chcesz pieniędzy, to dam, jak liczysz na aparat, że go sprzedasz, to zdaje się, że już do niczego się nie nadaje - skinęła na rozwalony na kamiennej podłodze sprzęt. - I kurwa wypuść mnie lepiej, bo ta historia skończy się i dla mnie, i dla ciebie źle – wydusiła z siebie ostatnie zdanie.
- To nie ważne - zacharczał napastnik. - Mnie nie może się już nic stać... Przecież ostrzegano cię, żeby tu nie wchodzić - zarechotał. - Nie bierz tego do siebie, to wszystko tylko przypadek, taki margines pomiędzy nocą, a dniem...
Drżenie narastało z każdym usłyszanym słowem. Absurd, nierealność i niemożność wytłumaczenia całej sytuacji wzbudziły w niej te pokłady przerażenia, o których istnieniu wolimy zazwyczaj nie wiedzieć. - To nieprawda… - pomyślała.
Oprawca przesunął się w kierunku świtała. Teraz dokładnie mogła zobaczyć, co przez cały czas tej dziwnej rozmowy przeżuwał. Uniosła twarz i z odrazą rozpoznała kawałek okrwawionego mięsa... ludzkiego ucha. Zimna pewność obrazu w błyskawicznym tempie połączyła się z rwącym bólem, narastającym z sekundy na sekundę. Jakby dopiero połączone sekwencje, napełnione sensem dotarły do jej świadomości, ukazując złożoność okrucieństwa.
To było jej ucho. A ona wyła z bólu i skręcała się w beznadziejnej walce spętanego ciała, o choć szansę na rozluźnienie uciskającego drutu. Krzyczała, a stwór krzyczał razem z nią. Ale ofiarą kierowała rozpacz, a myśliwym tylko i wyłącznie instynkt i zadowolenie z udanego polowania.

Nie mogła dłużej krzyczeć, ani zawodzić. Nie mogła płakać, ani zatamować krwi płynącej z rany po odgryzionym kawałku ucha. Nie mogła też dosięgnąć obrzydliwego drapieżnika, który teraz siedząc w pozycji lotosu wydawał się sprofanowaną figurą jakiegoś szmatławego wcielenia Buddy. Buddy od medytacji szczurów i mistyki ciemnych korytarzy, zapleśniałych ścian i zarobaczonych tajemnic. Buddy śmierci.
Cisza wypełniła piwnicę i było to jeszcze bardziej męczące niż atak, albo wybuch furii u napastnika. Ale nic takiego się nie stało.
Stwór wstał. Zdało się jej, że trwali tak godzinę, albo dłużej. Zbliżył się do niej i zwinnym ruchem swych krogulczych palców uwolnił z drucianych wnyków.
Szarpnęła się na podłodze i potoczyła w bok, jak najdalej odsuwając od mężczyzny. „Może ten wariat chce mnie teraz zabić, ale tak, żebym się ku jego zadowoleniu broniła” - postanowiła zachować spokój, choć tętno pulsowało z hałasem w jej ciele i czuła, jak krew uderza do głowy.
Napastnik ustawił się dokładnie naprzeciw, ręce miał opuszczone i nic nie wskazywało na to, żeby w jego posiadaniu znajdowało się jakieś narzędzie zbrodni. Po prostu stał i nawet nie patrzył w jej kierunku.
- Użyję dość banalnego zwrotu i pewnie dobrze ci znanego: oto jest ciało i krew moja – rozłożył ręce. - Pewnie to oburzające, ale to najtrafniejszy zwrot, jaki słyszałem. Kiedyś ktoś mi to powiedział, a teraz ja doszedłem do kresu nocy i przekazuję to motto dalej – dokończył, choć wcale nie była przekonana, że słowa były dedykowane jej.
„Kurwa, jeszcze świr do tego” - westchnęła głęboko i resztką woli zmusiła swoje ciało do działania. Zaskoczyło ją, że mimo obrażeń i strachu znalazła dość sił, by rzucić się na tego wariata. Jeśli uda się jej ogłuszyć to coś, albo choćby odepchnąć na moment - może doskoczy do piwnicznej wyrwy, wyjdzie na górę, zacznie wzywać pomocy... cokolwiek.
Nie bronił się. Rzuciła się na niego uzbrojona w ciężki obiektyw roztrzaskanego aparatu, celnie mierząc w sam środek czaszki. Przewrócili się, a wtedy kierując się wściekłością, furią, albo może tylko głębokim strachem (nigdy nie potrafiła wyjaśnić do końca tamtej chwili, ani opisać uczuć i pragnień, jakie pojawiły się nie wiadomo skąd, by zawładnąć jej świadomością) zaczęła jakby w akcie zemsty sama gryźć i szarpać ciało - jeszcze niedawno napastnika, a teraz bezbronnej, sztywnej ofiary. Uderzała jego głową raz po raz w piwniczną posadzkę. Przestała dopiero w momencie, kiedy zauważyła szarą maź wypływająca między połamanymi chrząstkami i kośćmi. Nie wyobrażała sobie do tej pory smaku ludzkiej krwi, a co dopiero smaku ludzkiego mięsa.
Ponury rytuał trwał do chwili, gdy opadła ze zmęczenia i wewnętrznej pewności, że już dość. Nie spoglądając na mężczyznę, ani na to, co z niego zostało - szybko wydostała się z podziemnej nory.
Na podwórku nic się nie zmieniło. Kocia rodzina dalej krążyła przy miskach. Na jej widok zwierzęta z miaukiem i prychaniem schowały się pod brezentową zasłonkę, którą ktoś zawiesił na dawnym stelażu balkonowego kwietnika. Trzymając się ścian i przytykając chustką zakrwawione strzępy ucha, szła w kierunku głównej ulicy. Nadal było cicho i szaro. Dzień dopiero się budził. To dziwne, bo myślała, że spędziła w piwnicy całe wieki. Zabrała ze sobą rozbity aparat, już na ulicy wyciągnęła z torby schowany telefon komórkowy i wykręciła numer zaprzyjaźnionej korporacji taksówkarskiej. Czekając na samochód patrzyła w kierunku opuszczonego sklepu. Była pewna, że ktoś ją obserwuje zza brudnych szyb. Chciała tam pójść, rozbić taflę szkła i najchętniej zabić tego dzikiego lokatora. „Wiedział, wiedział, wiedział” - powtarzała na okrągło.
Słońce powoli unosiło się nad dachami okolicznych kamienic. Pokryte zaśniedziałą miedzią i starymi dachówkami budowle stawały się w świetle jesiennych promieni przyjaźniejsze, pokazując swoją lepszą twarz. Na głównej arterii śródmieścia zaczynał się ruch i tworzył pierwszy korek.
- Miała pani jakąś nieprzyjemną przygodę? – kierowca z niepokojem i ciekawością zerknął w lusterko.
- To tylko drobne ugryzienie psa, który mnie przewrócił. Ale na pewno był szczepiony. Wie pan jak to jest w tych starych dzielnicach... – uśmiechnęła się do mężczyzny. Otworzyła aparat, sprzęt był uszkodzony, ekran podglądu lekko pęknięty, ale nadal działał. Włączyła odtwarzanie. Aparat zarejestrował wszystko, co działo się w piwnicy. Przypadek?
Na tylnym siedzeniu taksówki oglądała, jak w szale zjada wyszarpane kawałki twarzy swojego oprawcy. Pełna spokoju przymknęła oczy, przejechała językiem po podniebieniu i zębach czując w kubkach smakowych resztki mózgu i kawałki chrząstek.
Daję ci swoje ciało i krew... - tylko, po co? Tego dowiem się chyba niebawem – pomyślała.

(Pat)

p/s tutaj możecie przeczytać pierwsze opowiadanie Pat "Zmora".

Brak komentarzy:

Szukaj na tym blogu

Archiwum bloga