Na klinicznym dziedzińcu panował rozgardiasz. Grypa młodych medyków paliła papierosy na schodach głównego budynku. Spóźnialscy z pośpiechem zamykali samochody i szarpali ze sobą ciężkie teczki. Po lewej stronie, tuż przy niższej części kompleksu, dwóch mężczyzn w średnim wieku, ubranych w specjalne stroje pakowało na wózek jakąś sporych rozmiarów paczkę zawiniętą w czarną folię. Bez wątpienia było to ciało...
Kiwnął głową i podsunął grubszemu skierowanie potwierdzające przyjęcie na kurs laboranta sekcyjnego.
- To jest pan Krystian – grubszy wskazał na partnera – jest moją bezpośrednią prawą ręką. Ja nazywam się Marek. Pan Marek – poprawił się i chrząknął znacząco. - My, tutaj w tym miejscu odnosimy się do siebie z szacunkiem...podobnie jak do obiektów naszej odpowiedzialnej pracy. Pan młodszy zrozumiał?
Przez chwilę miał wrażenie jakby uczestniczył w jakiejś fabularnej zabawie, gdzie został wplątany w intrygę mającą na celu ośmieszenie osoby nieznającej reguł. „Jaki pan młodszy, kurwa?”. Dopiero po chwili zrozumiał, że tak będą go nazywać i etykieta stanowi ważną część tego rzemiosła.
- Wszystko w porządku. Zrozumiałem...
- Hm, no ma się rozumieć. Jakby pan tego nie zrozumiał to nawet bym pana nie wpuścił do środka – wskazał na grube drzwi prowadzące do chłodni i sal sekcyjnych. Prosimy w nasze progi – pan Marek popchnął go lekko w kierunku pracowni.
Milczący Krystian porozkładał na stalowym stoliku wszystkie instrumenty. Sprawdził stan stołu, odpływy, przejechał dłonią po blacie jakby miał tam znaleźć jakieś przypadkowe okruszki. Przez chwilę stali tak nic nie mówiąc, a on gapił się w napięciu na odrapane stare ściany, chłonął chłód pomieszczenia i z napięciem zastanawiał się na tym czy sobie poradzi, czy ta dwójka wprawnych sekcyjnych zgredów nie parsknie śmiechem, kiedy zobaczy jak posługuje się skalpelami. Napięcie przerwało wejście brzuchatego szefa, który przed sobą pchał wózek z nagim ciałem.
Będzie pan towarzyszył panu Krystianowi w przygotowaniu tej sekcji. Za godzinę przyjdzie biegły lekarz, więc wszystko ma być gotowe... ma się rozumieć. Potem zobaczymy. Dzwonili, że będzie robota – powiedział to bardziej do siebie niż do niego i wyszedł do drugiej sali.
Jelito było śliskie jak naoliwiony miękki wąż i wypadało z dłoni. Zanim uporał się z wnętrznościami narobił sporo zamieszania i ściągnął na siebie pełen wyrzutów wzrok partnera.
- Wiesz, pierwszy raz to zawsze jest beznadziejny... w tych sprawach też – rzucił dla rozluźnienia atmosfery.
- Proszę o profesjonalne podejście do pracy. I przypominam o przestrzeganiu naszych zasad panie Młodszy – mężczyzna zabrał na bok wnętrzności i bez dalszego tłumaczenia wskazał na głowę denata: - Poproszę o gotowość otwarcia czaszki.
Chciało mu się rzygać i miał zawroty głowy. Mieszanka smrodów tajemniczych skarbów ludzkiego ciała wpasowana w specyficzny chłód wnętrz kostnicy i lekką zawiesinę starego grzyba, który przeżarł na wskroś ściany starych klinik zdawała się przenikać w jego wnętrze wszystkimi porami skóry. Zastanawiał się, czy po powrocie do domu przyniesie ze sobą ten zapach. Ale musi dać radę. To kwestia rutyny i obycia się z materiałem. Chciał tego. Zaczął wyobrażać sobie wideoklipy swoich ulubionych zespołów, sesje zdjęciowe, jakie można byłoby w tym miejscu zrealizować, libację z kolegami albo seks z Anną. Ciśnienie opadło. „Jesteś w domu. Dokładnie tam, gdzie chciałeś być” - uspokoił się.
Godziny upływały rutynowo. Ciszę przerywały dyspozycje wydawane przez pana Marka. Krystian zazwyczaj milczał i przesuwał instrumenty, albo sprawdzał ciała. Potem przyszedł lekarz. Zrobił oględziny i notatki. On miał za zadanie stać i przyglądać się. Na koniec lekarz spojrzał w jego stronę, pierwszy raz zwracając uwagę na obecność młodego laboranta.
- I pan sam tak do tej roboty?
- Tak – odpowiedział pewnym głosem.
- To będę miał dla pana niespodziankę – lekarz uśmiechnął się, ale był to raczej grymas smutku niż zadowolenia czy złośliwości.
Było już, około 16, kiedy do pomieszczeń kostnicy przywieźli bezdomnego i bezimiennego denata. „Prezent od lekarza” – tak nazwał nieboszczyka w myślach. Należało przygotować ciało do jutrzejszej sekcji. Nie wiadomo, kim był martwy mężczyzna i w jaki sposób umarł. Teraz leżał przed nim w obdartych resztkach łachmanów, zarośnięty, brudny i potwornie śmierdzący.
Pan Marek osobiście rozebrał bezdomnego.
- O, widzę, że mamy tu specjalny przypadek – przywołał ich skinieniem dłoni obleczonej w chirurgiczne rękawiczki.
Nachylili się nad stołem. Po owrzodziałym zniszczonym ciele trupa, po skórze, w jego włosach łonowych, klatce piersiowej i długich kołtunach biegały wszy i jakieś inne insekty, których nie potrafił w tej chwili nazwać.
Król wszy.
- Prawdziwy Wszawy Król – powiedział głośno – i zaraz ugryzł się w język.
- Panie Młodszy. A więc król trafi w pana ręce – pan Marek pierwszy raz zaśmiał się - niech to będzie rodzaj chrztu bojowego. Umyje pan denata – tu pan Marek wskazał na szlauch i butelki płynu do mycia naczyń typu „Ludwik”. - Potem proszę wszystko posprzątać i stawić się jutro punkt 7.30. I należy się odrejestrować u portiera jak już będzie pan wychodził – i proszę pamiętać, dopiero po zakończeniu pracy, bo jeśli wyjdzie pan na chwilę to drzwi się zablokują i koniec. Taka jest u nas procedura po 16 – pan Marek wyraźnie zadowolony zakończył swój wywód.
Po kwadransie został sam. Na dworze było już chyba ciemno. W pomieszczeniach panowała cisza. Spojrzał na ciała - „Jestem sam, ale nie sam” - zaśmiał się – usiadł na kamiennym blacie i wyciągnął z kieszeni małego jointa. Teraz czas na luz. Wreszcie poogląda sobie wszystko na spokojnie i porobi komórką parę zdjęć. Szkoda, że nie ma tu zasięgu, ponieważ mógłby zadzwonić do Anny. Ale pokaże jej i opowie wszystko już w domu. Do godziny 20 wyrobi się jak nic.
Włączył radio, zaciągnął się skrętem i przyjrzał się zwłokom młodej kobiety, nad którą pracował z panem Krystianem. Pozszywana i sina wyglądała jak eksponat groteskowego ZOO. Podszedł bliżej i dotknął jej zimnego ciała. Skóra była szorstka, miała zupełnie inną gęstość niż u żywych, wyraźne sine zacieki utworzyły się wokół paznokci i pod oczami. Nagle przyszedł my do głowy pomysł. Szybkim ruchem sięgnął do laboratoryjnej szafki i wyciągnął dwie grube igły. Przebił kobiecie sutki, tak, że całość sprawiała wrażenie dziwacznego piercingu i zrobił kilka zdjęć. Parę z perspektywy końca stołu, tak, aby czubki stóp znalazły się na pierwszym planie, potem zbliżenie piersi i od połowy pasa razem z twarzą, albo raczej tym, co z niej pozostało. Przejrzał efekty swojej pracy na podglądzie telefonu i zwrócił się do leżącego obok bezdomnego:
- Teraz czas na ciebie Wszawy Królu.
Trup leżał bezbronny i nagi. Ręce pozostawiono ułożone wzdłuż korpusu. Z obrzydzeniem sięgnął po nową parę rękawic, sprawdził czy gumowy fartuch jest dobrze związany i szturchnął ciało. Nic. Tylko wszy ciągle grasowały po jego skórze jakby nie mogły pogodzić się z tym, że krew ich gospodarza przestała pulsować życiodajnym ciepłem.
Kiedy kierował mocny strumień wody na brudne ciało zaczął od głowy, przez chwilę odniósł wrażenie jakby usta denata wygięły się w dziwnym grymasie odsłaniając rząd zepsutych, ale za to bardzo dużych zębów.
- Nie lubimy kąpieli – warknął do trupa – może to pierwsze mycie w twoim życiu, a raczej życiu po życiu – zaśmiał się na cały głos, przekrzykując szum wody. I wtedy usłyszał jeszcze jeden śmiech.
CDN
Pierwszą część opowiadania Pat czytaj tutaj. Inne opowiadania Patrycji możecie przeczytać tutaj (Zmora) i tutaj (Mroczny świt)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz