sobota, 12 stycznia 2008

Jestem Legendą

"Jestem Legendą" to jeden z najlepszych filmów, jakie ostatnio widziałem. Co prawda typowo amerykański, ale ma taki klimat, że siedzi się do ostatnich napisów z zapartym tchem. A wszystko podlane odrobiną muzyki mistrza Boba Marleya.

Niektóre sceny są przerażające – bezludny Nowy Jork, pełen samochodów, zniszczonych budynków, sceny zamykania miasta, aż ciarki przechodzą… I jeszcze nadawany w przestrzeń komunikat:
"Nazywam się Robert Neville. Ocalałem i żyję w Nowym Jorku. Czy ktoś mnie słyszy? Ktokolwiek. Proszę! Nie jesteście sami”.

A wszystko zaczyna się od radości z powstania nowego "cudownego” leku, który zaczyna mutować i zamieniać ludzi w bezmyślne stwory
 
I Will Smith, który, jako wojskowy lekarz, Robert Neville szuka szczepionki dla ludzi. Wiele osób myśli, że ten film to ostra n… w stylu AvP2. Nic z tego, no może trochę. Pat zapytała mnie dziś jak się ten film kończy – miałem problem z odpowiedzeniem jednoznacznie, więc zapytałem – ale, dla kogo? Odpowiedziała, że dla Willa Smitha. No i znowu brak jednoznacznej odpowiedzi – bo jednak kończy się dla niego bardzo źle, ale z drugiej strony dobrze… Ale nie napiszę Wam jak się kończy, nie tym razem...

Jest w tym filmie kilka majstersztyków – Smith śpiewający piosenkę "I shot the sheriff" czy naśladujący dialogi ze Shreka. Dla mnie to najlepszy film, w którym widziałem Willa Smitha!

Dla mnie scena robiąca największe wrażenie, to ta, w której Will Smith tłumaczy kobiecie, która także ocalała, dlaczego warto walczyć. Przytacza tu wypowiedzi Boba Marleya, po tym jak postrzelony przez bandytów we własnym domu dwa dni później mówi ze sceny (cytat niedosłowny): "źli ludzie nie odpoczywają, ja też nie mogę w niesieniu dobra”

5/5 kostuch

I Am Legend USA 2007
100 min.
reżyseria: Francis Lawrence
scenariusz: Akiva Goldsman, Mark Protosevich
występują: Will Smith, Alice Braga, Salli Richardson, Charlie Tahan,
 

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

5/5 kostuch to chyba gruba przesada.
I am legend w porownaniu z The last man on earth (to dopiero jest 5/5!) jest jednak slabiutkie. Najwyzej 2/5 (byloby 3, ale efekty specjalne tez nie sa zachwycajace).
Czyli jak zwykle udalo sie ludziom z Holywood zmarnowac super temat.

pinio pisze...

grasshopper:
to oczywiście kwestia gustu. Mnie się bardzo podobał. Może też trochę przez duch Boba Marleya 8-)

Anonimowy pisze...

grasshopper:
Efekty są takie jaki powinny być (jak chce efektów to ide na transformersy)a z mojej strony dodam , że nawet trochę za dużo tych efektów - jeżeli chodzi np. o mutanty.
Dzięki temu film jest bardziej realistyczny . Ważniejsze było pokazanie samotności głównego bohatera, jego walki raczej z samym sobą i determinacje. To nie film w stylu Resident Evil - przynajmniej ja go tak odbieram.
Jeden z nielicznych filmów na których nie było słychać rozmów i szmerów w kinie. Dla mnie 5/5 bezapelacyjnie !

pinio pisze...

madmmmax:
cieszę się, że mamy podobne zdanie na temat tego filmu. Właśnie to na co zwróciłeś uwagę: nie liczą się efekty specjalne. A klimat i samotność głównego bohatera. Dlatego większe wrażenie robią na mnie sceny ze śmierci jego psa niż np. atak mutantów ...
pozdrawiam

Unknown pisze...

Niestety film jest słaby.. Will zagrał całkiem OK ale niestety film ma tyle wspólnego z książką co nic.

Można obejrzeć ale każdy kto czytał książkę, może się przejechać. Mimo wszystko do obejrzenia.

No i dla fanów wampirów (jakim jestem ja) też to wiele do tematyki nie wnosi, ale książka już co innego.

Aha, warto zaznaczyć, że zostało nakręcone alternatywne zakończenie (w którym Robert nie umiera).

Iona pisze...

Całkiem przyjemnie się go oglądało. Klimacik fajny, pustka dookoła super.

Szukaj na tym blogu

Archiwum bloga