"13 dni do wakacji" to kolejny dowód na to, że Bartosz M. Kowalski wie, jak kręcić polski horror, który działa na widza nie przez metafizyczne kombinacje, tylko przez czyste, podszyte realizmem napięcie. Tym razem reżyser wrzuca grupę nastolatków do nowoczesnego domu, gdzie impreza zaczyna się jak milion innych, ale kończy jak koszmar na sterydach.
System bezpieczeństwa przejęty przez mordercę, zablokowane drzwi i okna, sprzęty domowe zamieniające się w narzędzia terroru - technologia, która miała chronić, nagle sprzymierza się ze złem. To współczesny home invasion, pierwszy tak zrealizowany w Polsce, i jako gatunkowy eksperyment wypada naprawdę przekonująco.
Narracja jest prosta, może nawet zbyt dobrze znana fanom klasycznych slasherów - bohaterowie podejmują momentami te słynne "nie rób tego!" decyzje, a groza rozkręca się dopiero po dłuższej chwili. Ale gdy już dochodzi do konfrontacji, tempo rośnie, atmosfera gęstnieje, a klaustrofobia nowoczesnego domu robi swoje. Kowalski nie udaje, że tworzy coś rewolucyjnego; raczej korzysta ze sprawdzonych narzędzi i buduje napięcie konsekwentnie, z wyczuciem tego, co w horrorze działa od zawsze: ograniczona przestrzeń, poczucie bezradności i świadomość, że w jej centrum stoi ktoś, kto doskonale wie, jak cię dopaść.
Najciekawszym elementem filmu jest zestawienie młodzieżowej beztroski z lękiem typowym dla XXI wieku - że nasze własne technologie obrócą się przeciwko nam. Dom staje się pułapką, urządzenia sprzymierzeńcem agresora, a bohaterowie muszą walczyć nie tylko z mordercą, ale i z systemem, który mieli pod kontrolą. To prosty, ale aktualny komentarz do współczesnego komfortu, który okazuje się iluzją.
"13 dni do wakacji" nie jest horrorem, który zmieni historię gatunku, ale jest filmem, który w polskim kinie grozy zostanie zapamiętany. Jako dowód, że potrafimy zrobić thriller z pazurem, wykorzystujący nowoczesność w służbie strachu - i że polski slasher wcale nie musi być prowizorką. To solidne kino grozy, z kilkoma naprawdę efektywnymi scenami, które uderzają mocniej właśnie dlatego, że rozgrywają się w przestrzeni teoretycznie bezpiecznej.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz