Pamiętam jakie wrażenie zrobiła na mnie przed wielu laty książka Stephena Kinga, a później pierwsza ekranizacja (a może odwrotnie? Nie pamiętam już...) Tobego Hoppera. Nic więc dziwnego, że sięgnąłem z przyjemnością po nową filmową wersję Miasteczka Salem (Salem's Lot USA 2024).
Tym razem horror mistrza powieści grozy z 1975 wziął na warsztat Gary Dauberman, scenarzysta m.in. filmów i seriali: To i To2, cyklu Annabelle, W ukryciu, Potwora z bagien oraz Watahy u drzwi. Wyszedł mu całkiem sprawny film, który jednak nie przejdzie do historii kina, ba wręcz zostanie szybko zapomniany. Reżyser i scenarzysta nie wniósł nic nowego do powtarzanej od lat opowieści. Tajemniczy pisarz Ben Mears (Lewis Pullman), wraca po latach do miasteczka Salem, gdzie w dzieciństwie stracił w wypadku rodziców. Szybko przyjdzie mu zmierzyć się z wampirem, który zamieszkał w jego dawnym domu. Pomagają miejscowi, ale... oczywiście miasteczko zostaje zdziesiątkowane przez krwiopijcę, a ostatecznie mało kto przeżyje...
Szkoda, że z nastroju kultowej powieści Stephena Kinga tak mało udało się przenieść na ekrany telewizorów (film nie trafił do dystrybucji kinowej, mimo początkowych planów). Nie ma tej gotyckości, mroku, który zapamiętałem z książki i pierwszej ekranizacji. Właściwie to ekranizacja po nic... Obejrzyjcie jeżeli nie macie nic ciekawszego pod ręką, lub jesteście wielkimi fanami pisarza. Inni mogą spokojnie odpuścić...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz