W długi weekend, w lubińskim kinie, trudno było znaleźć wolne miejsce. Sala pękała w szwach, a zapach popcornu – niestety wszechobecny – przypominał, że nawet najbardziej wymagający film potrafi dziś ściągnąć tłumy. Przyszedłem z obawą. Bo filmy Wojtka Smarzowskiego zawsze mnie przerażają. Nie przez efekty specjalne, lecz przez brutalną prawdę, jaką potrafi wydrzeć z naszej rzeczywistości. I "Dom dobry" (Polska 2025) nie jest tu wyjątkiem.
To obraz, który wbija w fotel nie tylko emocjonalnie, ale też formalnie. Smarzowski znowu nie idzie na skróty – uderza w nasze sumienia, w przyzwyczajenia, w samozadowolenie. Z pozoru prosty temat – dom, miejsce, które ma być schronieniem – zamienia się w metaforę polskiego piekła, w którym tradycja i trauma tańczą ze sobą w ciasnym, dusznym wnętrzu.
